Coraz częściej winny jest szpital
Coraz częściej winny jest szpital
Świat staje się coraz bardziej skomplikowany. Szybki postęp nauki i techniki powoduje, że specjalizacje zawodowe są coraz węższe, a wykonanie określonych zadań w badaniach naukowych, produkcji czy usługach wymaga coraz liczniejszych zespołów. Te zjawisko nie omija także medycyny. To, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu był w stanie wykonać pojedynczy lekarz, teraz realizują całe zespoły specjalistów – tak w diagnostyce, jak i w procesie leczenia. Aby ta praca była sprawna i efektywna, musi być dobrze zorganizowana (od tego również są odpowiedni specjaliści). W przeciwnym razie dochodzi do pomyłek, błędów i oczywiście strat.
Często nie jest łatwo ustalić, kto w konkretnym przypadku ponosi odpowiedzialność za pomyłkę czy błąd, gdyż w procesie diagnozowania i leczenia pacjenta, szczególnie w szpitalach, bezpośrednio lub pośrednio uczestniczy cała grupa osób. Zwykle na początku podejrzenia kierowane są pod adresem lekarzy, ale niejednokrotnie po bliższym zbadaniu sprawy okazuje się, że winę ponoszą przedstawiciele innych grup zawodowych – technicy, laboranci, pielęgniarki lub administracja.
Błąd lekarski to, wg aktualnej definicji, postępowanie wbrew podstawowym, powszechnie uznanym zasadom współczesnej wiedzy lekarskiej. Rozróżnia się kilka rodzajów tego błędu, np. diagnostyczny, terapeutyczny, techniczny, organizacyjny. Bardzo obrazowo scharakteryzował ten problem na jednej z konferencji naukowo-szkoleniowych dr Krzysztof Kordel – okręgowy rzecznik odpowiedzialności zawodowej w Poznaniu, który stwierdził, że lekarz ma kłopoty z prawem, gdy: 1) leczy, a nie powinien, 2) nie leczy, a powinien, 3) leczy nie tak, jak powinien, 4) mówi, a nie powinien, 5) nie mówi, a powinien. Dodał jeszcze ciekawą informację, że najwięcej błędów jest popełnianych od godziny 13.00 w piątek do 8.00 w poniedziałek.
Oznacza to, że błędów jest najwięcej, kiedy szpitale funkcjonują na „pół gwizdka” – gdy obsada personelu jest ograniczona, niektóre służby w ogóle nie pracują, a na oddziałach znajdują się tylko lekarze dyżurni. W tych warunkach łatwo o jakieś niedopatrzenie czy brak natychmiastowej reakcji na sytuacje kryzysowe. Mniejsze są też możliwości diagnostyczne i zabiegowe. To wszystko sprzyja popełnianiu nie tylko błędów lekarskich – czyli, mówiąc bardziej precyzyjnie: medycznych, gdyż w warunkach pracy zespołowej ta nazwa jest bardziej stosowna – ale również nieprawidłowościom w zakresie zapewnienia chorym odpowiedniej opieki i bezpieczeństwa, przestrzegania regulaminów, generalnie – należytej staranności pod każdym względem.
Praktyka pokazuje, że w wielu placówkach medycznych nie są przestrzegane obowiązujące reżimy postępowania również na co dzień. W niektórych nie ma opracowanych schematów postępowania w sytuacjach awaryjnych lub schematów adekwatnych do zakresów obowiązków poszczególnych pracowników i służb. W innych placówkach po prostu nie są one przestrzegane lub egzekwowane. W efekcie dochodzi do licznych błędów organizacyjnych. Niejednokrotnie cierpią na tym pacjenci, doznając znacznego uszczerbku na zdrowiu. W konsekwencji coraz częściej kierują oni do sądów pozwy o odszkodowania za utracone zdrowie i zadośćuczynienie za doznane cierpienia. Szpitale przegrywają i płacą coraz więcej, bo polskie sądy przestały być litościwe i zasądzają na rzecz poszkodowanych setki tysięcy złotych, nie mówiąc już o wyrokach karnych wobec winnych zaniedbań. Oto przykładowe błędy organizacyjne:
W szpitalu powiatowym, który mieści się w dwu budynkach, wybudowano łącznik dla lepszej komunikacji wewnętrznej. Jednakże dyrektor wkrótce go zamknął, gdyż był przyczyną znacznej utraty ciepła. Zdarzyło się, że u pacjenta na oddziale wewnętrznym nastąpiło zatrzymanie krążenia. Wezwany z drugiego budynku anestezjolog przybył po 8 minutach, bo musiał okrążyć szpital z zewnątrz. Chory zmarł. Sąd uznał winnym śmierci pacjenta dyrektora szpitala, który wydał polecenie zamknięcia łącznika. Biegli uznali, że jeśli łącznik byłby otwarty, to anestezjolog przybyłby w 2 minuty i życie chorego mogłoby zostać uratowane.
W innym szpitalu na oddziale położniczym grafik nie przewidywał stałej obecności lekarza w godzinach przedpołudniowych. Przybywał tylko na wezwanie położnych. Feralnego dnia położne rozpoznały u jednej z pacjentek zagrożenie płodu. Mimo prób przywołania lekarza był on nieosiągalny. Doszło do urodzenia dziecka w ciężkiej zamartwicy. Zdaniem biegłych sądowych, stało się tak w wyniku błędu organizacyjnego i winą obciążyli ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego.
Z kolei w jednym ze szpitali wojewódzkich do izby przyjęć pogotowie ratunkowe „R” przywiozło 82-letnią pacjentkę z rozpoznaniem zawału serca. Anestezjolog z karetki już w czasie transportu zawiadomił szpital o stanie chorej. Mimo to przez godzinę czekała ona w izbie przyjęć, gdyż lekarze szpitalni nie mogli się zdecydować, czy ją przyjąć. Tłumaczyli to brakiem miejsc na oddziale intensywnej opieki medycznej oraz faktem, że nie dysponowali elektrodą endokawitarną. W końcu pacjentkę położono na oddziale wewnętrznym w stanie wstrząsu kardiogennego, na pomoc było już jednak za późno i chora zmarła. Biegli uznali, że zaistniał błąd organizacyjny po stronie szpitala polegający na braku kompetentnej osoby, która mogłaby podjąć szybką decyzję co do postępowania z pacjentką.
Takich błędów organizacyjnych można by zaprezentować tysiące. Na szczęście nie wszystkie kończą się tragicznie i tylko niektóre stają się przedmiotem postępowania sądowego. Czas jednak najwyższy, aby dyrekcje placówek medycznych, ordynatorzy i inne osoby odpowiedzialne, w tym nadzorujące pracę, na serio potraktowały niebezpieczeństwa związane z potencjalnymi błędami organizacyjnymi i podjęły stosowne kroki w celu niedopuszczenia do ich powstawania.
Edward Dmoszyński