Archiwum Medicusa

Studenci zagłosują nogami

Studenci zagłosują nogami

z prof. Ryszardem Maciejewskim, prorektorem ds. nauki Uniwersytetu Medycznego w Lublinie,
rozmawiają Maria Przesmycka
i Marek Stankiewicz

• Co trzeba zmienić na studiach, by absolwenci opuszczający uczelnię byli lepiej przygotowani do leczenia chorych?
– To trudny temat, od lat jako niewygodny omijany w dyskusjach o kondycji uczelni. Ale w końcu trzeba, po pierwsze, głośno powiedzieć, jakie są słabe punkty w naszym nauczaniu, a po drugie, zaproponować konieczne zmiany.
• Co trzeba i można zmienić od zaraz?
– Może nie od zaraz, bo zmian utrwalonych przez lata nawyków nie da się tak łatwo dokonać, a od błyskotliwych akcji ważniejsza jest konsekwentna przebudowa obecnego skostniałego systemu nauczania. Zacząć trzeba od zmiany mentalności nauczycieli.
• A jaka jest mentalność nauczycieli?
– Przede wszystkim musimy jako nauczyciele zrozumieć, że to my jesteśmy dla studentów a nie studenci dla nas. Kto tego nie zrozumie, nigdy nie będzie dobrze uczyć.
• Czy są jakieś konkretne pomysły, jak przełamywać te postawy?
– Pomysły są i powoli zaczynamy je już wprowadzać. Od ubiegłego roku prowadzona jest ocena kadry dydaktycznej przez studentów. Ankiety są oczywiście anonimowe i – żeby zlikwidować ewentualną presję na studentów – przeprowadzane po zakończeniu zajęć i zdaniu egzaminu. W USA dwukrotna negatywna ocena nauczyciela przez studentów jest równoznaczna z rozwiązaniem umowy o pracę. My do tego nie dążymy, ale chcemy, by w karcie indywidualnej oceny nauczyciela, którą co roku sporządza dziekan, była ona poważnie brana pod uwagę. Chcemy promować postawy otwarte na zmiany, nauczycieli, którzy dają z siebie więcej niż wymagane minimum. Nie będzie to proste, bo kadra nauczycielska przywykła, że ma co prawda niewielką pensję, ale za to również niewiele się od niej wymaga, a spokojna, stabilna praca, niezbyt obciążające pensum (nie mówię tu o klinicystach) pozwala na różne dodatkowe zajęcia. W ostatnich latach zanikła nawet instytucja godzin konsultacyjnych dla studentów.
• Większość studentów chodzi na zajęcia, uczy się do egzaminów, ale nie czuje żadnych więzi ze swoją uczelnią…
– To też jest efekt postawy asystentów i profesorów. Żeby identyfikować się z uczelnią, trzeba mieć poczucie partnerskiego, przyjacielskiego traktowania.
• Przynajmniej poważnego, tymczasem w części klinik studenci czują się jak intruzi, którzy utrudniają asystentom „prawdziwą pracę” z pacjentami. Niewiele im się daje i jeszcze mniej od nich wymaga.
– Wiemy, że tak się zdarza. To bardzo zła sytuacja, wyrabia u studentów poczucie bezradności, zignorowania. Parę takich doświadczeń może zgasić nawet największy entuzjazm.
• Co z tych obserwacji i wiedzy wynika? Czy uczelnia ma jakieś skuteczne narzędzia, by motywować swoich nauczycieli do zmiany postawy?
– W tej kadencji na pewno zaczniemy bardzo niepopularną weryfikację adiunktów. Zaczniemy od tej grupy, bo na każdej uczelni stanowi ona trzon dydaktyków, najsilniej działa tu kryterium czasu i najwięcej osób nie spełnia wymogów zawartych w statucie uczelni. Osoby, które nie spełnią kryteriów, będą musiały pożegnać się z uczelnią. Jeśli chcemy mieć uczelnię na dobrym poziomie, będziemy zmuszeni do zwolnienia słabych nauczycieli, dalej nie da się utrzymywać obecnej sytuacji. Wyż demograficzny powoli się kończy. Studenci będą mogli wybierać najlepsze uczelnie. Zagłosują nogami. W zeszłym roku pani rektor katowickiej Akademii zwolniła kilkudziesięciu adiunktów niewywiązujących się należycie ze swoich obowiązków naukowych i dydaktycznych. My też jesteśmy zdeterminowani, by rozpocząć te procedury. Z drugiej strony, podnosimy wymagania wobec studentów, zastępując tradycyjne egzaminy testami.
• Które mają opinię bardzo trudnych…
– Na coś musimy się zdecydować – albo utrzymujemy obecny, niedoskonały stan, albo próbujemy ujednolicić wymagania egzaminacyjne i przy okazji podnieść ich poziom. Trudne testy stymulują studentów do porządnej, regularnej pracy.
• Jakie zastrzeżenia ma uczelnia w stosunku do adiunktów?
– Mówiąc najkrócej, część nauczycieli akademickich po doktoracie i uzyskaniu stanowiska adiunkta osiada na laurach, wychodząc z założenia, że „jakoś to będzie”. Otóż dalej już „jakoś to nie będzie”.
• Absolwenci studiów medycznych często mówią, że do sprawnego funkcjonowania w zawodzie lekarza brakuje im praktycznej wiedzy w takich obszarach jak zarządzanie, psychologia, etyka, prawo medyczne. Czy planowane są zmiany w programie studiów?
– Problem nie jest nowy. Uniwersytety, także medyczne, będą tworzyć szersze obszary kształcenia, makrokierunki, studia międzykierunkowe. Dla nas może to na przykład oznaczać, że dietetyków będziemy kształcić razem z Uniwersytetem Przyrodniczym, biofizyki uczyć na Wydziale Fizyki UMCS, prawa medycznego na prawie, zarządzania na ekonomii. My z kolei udostępnimy naszą bazę kliniczną dla studentów psychologii klinicznej z KUL i UMCS. Rektorzy lubelskich uczelni maja świadomość, że należy dążyć do koncentrowania struktur, co pozwoli łatwiej współpracować. Taki trend obserwujemy na całym świecie.
• Czy studia medyczne nie przygotowywałyby lepiej absolwentów do pracy, gdyby zwiększyć ilość zajęć klinicznych kosztem teoretycznych?
– Nie chcę komentować przyjętych na uczelniach minimów programowych, ale mogę powiedzieć, że gdyby nauczyciele akademiccy lepiej wywiązywali się ze swoich obowiązków dydaktycznych, a czas przeznaczony na ćwiczenia realizowany był przynajmniej w 90%, nie byłoby problemu niewystarczającego przygotowania do zawodu.
• Porządnie prowadzone ćwiczenia i wykłady są bardzo ważne, ale studenci oczekują od uczelni czegoś więcej. Wracają z zagranicznych studiów zachwyceni otwartymi halami sportowymi, tanimi kantynami, klubami, a także wolnym dostępem poza zajęciami, wieczorem do bazy zakładów naukowych.
– Muszę powiedzieć, że za sprawą studentów amerykańskich w tej sprawie i u nas pierwsze lody zostały w końcu przełamane. Nie było to proste, ale w Zakładzie Anatomii studenci mogą siedzieć do północy – korzystać z Internetu, biblioteki – i robią to! Inną sprawą jest dostępność poza ćwiczeniami do asystentów klinicznych. Do tej pory nie mamy regulacji prawnych dotyczących czasu pracy klinicystów – ile czasu mają poświęcać studentom, ile pacjentom, a ile na pracę naukową. Bez tego nie rozwiążemy problemu.
• Jak ocenia Pan LEP i LDEP?
– Gdyby egzaminy te odbywały się bezpośrednio po studiach, można by je traktować jako weryfikację poziomu kształcenia uczelni. W obecnej sytuacji mam w stosunku do nich mieszane uczucia. Mimo wszystko uważam, że każda forma mobilizacji do nauki jest pozytywna.
• Wróćmy na chwilę do początku studiów. Co można by poprawić w rekrutacji na studia, by np. wyeliminować tych, którzy nie nadają się do zawodu, nigdy nie powinni zostać lekarzami?
– Myślę, że obecny system weryfikacji przyjęć działa u nas całkiem nieźle. Trafiają do nas kandydaci już przeselekcjonowani na maturach. Co do predyspozycji psychicznych, dewiacji, chorób psychicznych, to można je zaobserwować tylko na przestrzeni dłuższego czasu. I to staramy się robić.
• Czy kształcenie lekarzy ma być powinnością państwa czy rodziców?
– Wybrałbym pośrednią opcję. W każdym państwie powinien funkcjonować bon edukacyjny. Jeśli młody człowiek spełnia kryteria – matura na odpowiednim poziomie – powinien mieć dostęp do finansowania studiów poprzez bon edukacyjny. Ci „spod kreski” powinni finansować swoje studia z własnej kieszeni.
• Dziękujemy za rozmowę.