To miała być wielka przygoda!
Lekarz powstaniec 1944 roku
To miała być wielka przygoda!
Wiesław Lubczyński – lekarz, od ponad 50 lat lublinianin, w sierpniu 1944 roku miał 17 lat i mieszkał w Warszawie. Jak wielu jego rówieśników wziął udział w Powstaniu Warszawskim. Dziś w 64. rocznicę tego wydarzenia wspomina tamte dni w rozmowie z Anną Augustowską
• Kiedy wybuchło powstanie, miał Pan już za sobą kilkuletni staż harcerski w przedwojennym ZHP, a potem w Szarych Szeregach. Do tego służba w wywiadzie ofensywnym w i stopień starszego strzelca w AK. Jak zaczął się dla Pana 1 sierpnia 1944 roku?
– Bardzo wcześnie, bo już o godz. 7 rano, kiedy do naszego mieszkania przy ul. Tarczyńskiej w Warszawie przyszła łączniczka alarmowa AK z rozkazem dla mnie – w AK miałem pseudonim Lach – i mojego przyjaciela Zygmunta Fiodorowa, pseudonim Czarny, który mieszkał w tej samej kamienicy. Wiedzieliśmy, że 1 sierpnia zacznie się powstanie, ale o 7 rano jeszcze spaliśmy. Łączniczka odczytała nam rozkaz i wręczyła pierwszy powstańczy żołd – po cztery banknoty, każdy o wartości 5 zł. Jeden z nich zachowałem do dziś jako najcenniejszą pamiątkę.
Pamiętam też, że po wysłuchaniu tego rozkazu przepełniła mnie ogromna radość, entuzjazm, że oto właśnie zaczyna się wielka przygoda! No i duma, że dostałem rozkaz, który będę mógł wypełnić dla mojego dowódcy.
• Co to był za rozkaz?
– Mieliśmy pojechać – koniecznie kolejką EKD, bo nie podróżowali nią Niemcy – pod Warszawę do miejscowości Reguły, jakieś 15 km od miasta. Tam czekał na nas starszy człowiek, który przekazał nam pięć skrzyń z amunicją. Mieliśmy te skrzynie przywieźć do Warszawy. Cała ta operacja zajęła nam sporo czasu, ponieważ skrzynie były ciężkie. Kiedy je wreszcie załadowaliśmy do tej kolejki i zaczęliśmy wracać, w Warszawie zaczęły się już pierwsze walki i prowadzący skład nie chciał wjeżdżać w głąb miasta. Co było robić, skrzynie ukryliśmy w pobliskim kartoflisku i zaczęliśmy przedzierać się do najbliższego stanowiska AK, na ul. Białobrzeską na Ochocie.
• To okazało się niemożliwe?
– Wtedy nie wiedzieliśmy o tym. Ponieważ trwał już ostrzał, przeczekaliśmy w jakimś domu do godz. 2 w nocy i dopiero wtedy, korzystając z ciemności, ruszyliśmy do miejsca koncentracji. Warszawa stała już w ogniu, niebo pokrywały łuny pożarów, my parliśmy do przodu, ale nie było to łatwe. Na ul. Szczęśliwickiej spotkaliśmy kolumnę AK, która na rozkaz płk. Grzymały (Mieczysława Sokołowskiego) wycofywała się z Ochoty za miasto. Wtedy nikt nie wiedział, że ci żołnierze idą na śmierć. Niemcy wszystkich ich rozstrzelali. To właśnie Wola i Ochota padły pierwsze. Nie poszedłem z nimi, zdecydowałem się przedrzeć z meldunkiem sytuacyjnym do I Obwodu Śródmieście AK i jego dowódcy płk. Radwana (Edwarda Pfeiffera).
• Udało się?
– Droga była pod ostrzałem moździerzowym. Nikomu nie udało się jej pokonać. Toczyły się walki. Kiedy 7 sierpnia dotarłem na ul. Spiską, nikogo już tam nie było. Ja jednak chciałem za wszelką cenę dotrzeć do Śródmieścia, niestety dzień później dostałem odłamkiem moździerza w prawe ramię. Trafiłem do punktu sanitarnego, a potem utknąłem z ludnością cywilną w piwnicy kamienicy przy ul. Spiskiej 14. Stamtąd wygarnęły nas kolaboracyjne oddziały SS „RONA” (Russkaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armia). Zostałem wywieziony do obozu w Pruszkowie, a stamtąd 10 sierpnia deportowany do obozu koncentracyjnego Buchenwald. Dostałem numer 72040.
• Rozpacz?
– Rzeczywiście wtedy właśnie poczułem strach i ogromny niepokój o bliskich, przede wszystkim o los matki i dwóch sióstr, które były w Warszawie. Nie wiedziały o moim udziale w AK ani o tym, że 1 sierpnia o 7 rano poszedłem do powstania. Spotkaliśmy się dopiero po dwóch latach w grudniu 1946 roku, kiedy wróciłem do Polski. Starsza siostra nie wierzyła, że żyję – mama odwrotnie, nie dopuszczała do siebie myśli o mojej śmierci.
• Obóz Buchenwald został wyzwolony w kwietniu 1945 roku przez III Dywizję Pancerną USA. Mógł pan nie wracać do Polski.
– Pewnie mogłem wybrać życie na emigracji, ale nie zdecydowałem się na to. Nie wyobrażałem sobie życia poza Polską. Wytrzymałem tylko rok – po wyzwoleniu z obozu wstąpiłem do 4. Polskiej Kompanii Samochodowej wojsk okupacyjnych w Mannheim. Zdobyłem tam kwalifikacje kierowcy i taką służbę pełniłem aż do grudnia 1946 roku, kiedy wróciłem do kraju.
• Pięć lat później zaczął pan studiować medycynę w Lublinie. Dlaczego chciał pan zostać lekarzem?
– Sądzę, że zdecydowało powołanie. Odkryłem je w dramatycznych okolicznościach pobytu w obozie, gdzie usiłowałem się wkręcić do pracy w izbie chorych. Bez skutku, ale przekonałem się, że opieka nad chorymi, pomoc w opatrywaniu ran, pielęgnacja bardzo mi odpowiada. Kiedy więc po wyzwoleniu zostałem kierowcą, nie wiedziałem, że właśnie ten zawód stanie się w przyszłości przepustką na medycynę.
• Jak to kierowca – lekarzem?
– Ano właśnie! Po powrocie do Polski pojechałem do mojego wujka do Zamościa i tam, legitymując się prawem jazdy, zostałem kierowcą ambulansu w pogotowiu ratunkowym. Patrzyłem na pracę lekarzy i już wiedziałem, że chcę skończyć medycynę. W dzień chodziłem do szkoły – musiałem zrobić maturę – a nocą jeździłem karetką. W 1951 roku dostałem się na wymarzony wydział lekarski na Akademii Medycznej w Lublinie, z czasem zdobyłem specjalizację z radiologii, a potem z medycyny pracy. Nie opuściłem już Lublina, mieszkam tu od czasów studiów, ale o moim życiu w czasach okupacji hitlerowskiej, a przede wszystkim o udziale w Powstaniu Warszawskim nie opowiadałem zbyt wiele. Teraz chciałbym to zmienić. Za rok z okazji 65. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego chcę przygotować do publikacji materiał wspomnieniowy, w którym opiszę moje życie.
Za zasługi wojenne Wiesław Lubczyński został odznaczony przez rząd RP w Londynie Medalem Wojska i Krzyżem AK, a w kraju Warszawskim Krzyżem Powstańczym, Krzyżem Zasługi dla ZHP z mieczami oraz Krzyżem Oświęcimskim. W 2000 roku za zasługi wojenne otrzymał promocję do stopnia kapitana.
Decyzją prezydenta RP na uchodźstwie 9 lipca 1989 roku Szare Szeregi ZHP jako organizacja zostały odznaczone Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari za wybitne zasługi męstwa i odwagę na terenie działania AK w latach 1939–1945 r.