Archiwum Medicusa

Kraśnicka tonie?




Kraśnicka tonie?

Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Lublinie przy Al. Kraśnickiej ma poważne problemy finansowe. Na konta placówki wszedł komornik, nie wypłacono też pracownikom w całości wynagrodzeń za październik. Pracownicy do tej pory [tekst pisany był 17 listopada] otrzymali dwie raty pensji po 30%. Dyrekcja uspokaja jednak, że placówce nie zagraża likwidacja i pracuje nad pozyskaniem pieniędzy na wypłaty i dalszą działalność.

Dyrektor szpitala ds. medycznych Marek Wójtowicz mówi, że problemy finansowe spowodowane są w dużej mierze wywalczoną wcześniej przez pracowników podwyżką płac i nadwykonaniami w kwocie 3,5 mln zł. Dodaje, że cały czas trwają rozmowy z wierzycielami oraz negocjacje z Narodowym Funduszem Zdrowia.

– W grudniu rozpoczniemy rozmowy z pracownikami dotyczące wynagrodzeń. Płace są wyższe niż pozwalają na to możliwości finansowe szpitala – podsumowuje dyrektor Wójtowicz.

Mimo złej sytuacji finansowej WSzS pracuje normalnie. Dyrekcja twierdzi, że nie ma żadnego zagrożenia dla pacjentów. Nie podziela też obaw o możliwość bankructwa szpitala.

O trudnej sytuacji w placówce wiadomo od dawna, jednak pod koniec października kryzys uderzył w pracowników. Dostali oni jedynie 30% wypłaty. Wówczas dyrektor też uspokajał. Skierował pismo do pracowników, w którym informował, że nastąpi opóźnienie w wypłacie pensji oraz wynagrodzeń za dyżury i pracę w nocy:

„Po tegorocznych podwyżkach płac koszty wynagrodzeń wynoszą miesięcznie średnio 7,4 mln zł przy średniomiesięcznych wpływach z NFZ 7,8 mln zł. Na pozostałe wydatki: leki, krew, sprzęt, diagnostykę, żywienie, media, spłatę kredytu – pozostaje jedynie 0,4 mln zł, co powoduje rosnące zaległości płatnicze wobec dostawców i ich okresowe reakcje w postaci zajęć komorniczych” – napisał dyrektor.

Ludzie z przerażeniem patrzyli na kwoty wypłacane w kasie. W szczególnie złej sytuacji znaleźli się najsłabiej opłacani pracownicy np. pielęgniarki i salowe. Pytali swoich przełożonych, za co mają żyć, jak zapłacić rachunki. Salowa po wypłacie pierwszej części pensji odebrała z kasy nieco ponad 300 zł, pielęgniarka 546 zł, lekarz specjalista z 25-letnim stażem 848 zł, a ordynator 1540 zł.

– Pracuję w tym szpitalu ponad 20 lat i przykro mi patrzeć na to, co się dzieje. Od września szpital nie płaci też za dyżury. Moim zdaniem może dojść do bankructwa placówki. Jak wynika z pisma, które otrzymaliśmy od dyrektora, na leczenie pacjentów jest 20 razy mniej pieniędzy niż potrzeba na wypłaty dla pracowników. A przecież nie jesteśmy wynagradzani lepiej niż pracownicy w innych szpitalach podległych marszałkowi. Za takie pieniądze po prostu nie da się leczyć, mamy zaniżony kontrakt – podsumowuje Andrzej Ciołko, przewodniczący Lubelskiej Izby Lekarskiej, zastępca ordynatora oddziału urologii WSzS.

Czy szpital da się jeszcze uratować? Organ założycielski, czyli samorząd województwa lubelskiego przyznaje, że sytuacja jest trudna, ale mimo słabego finansowania nie ma problemów z bieżącą działalnością. Członek zarządu województwa lubelskiego Arkadiusz Bratkowski, odpowiedzialny za ochronę zdrowia w województwie, nie dziwi się niezadowoleniu i obawom pracowników. Na łamach prasy przeprasza pielęgniarki. Również twierdzi, że dyrekcja szpitala pracuje nad pozyskaniem pieniędzy. Dodaje, że cały czas prowadzone są rozmowy z bankami w sprawie kredytu dla placówki:

– Samorząd zdecydował o poręczeniu takiego kredytu w maju. Jednak system bankowy w Polsce daleki jest od ideału. Być może do porozumienia z jednym z banków dojdzie w najbliższym czasie.

Bratkowski nie chce zdradzić, co dokładnie zamierzają zrobić dyrekcja i samorząd.

– Trwają prace nad planem restrukturyzacyjnym dla jednostki. Rozważano połączenie WSzS z dwoma innymi szpitalami: Okręgowym Szpitalem Kolejowym w Lublinie oraz Samodzielnym Publicznym Szpitalem Wojewódzkim im. Jana Bożego. To rozwiązanie nie wszystkim jednak wydaje się korzystne. Przeciwko zaprotestowali związkowcy – mówi.

Ponieważ samorząd województwa chce odciąć się od podejrzeń o działania polityczne w szpitalu, zdecydował, że zostanie wyłoniona zewnętrzna firma, która dokona audytu placówki. Na podstawie tego dokumentu podjęte zostaną dalsze decyzje. Jak mówi Bratkowski, prawdopodobnie konieczne będą zwolnienia pracowników. Jego zdaniem trzeba urealnić zatrudnienie w szpitalu, tak żeby dla ludzi była praca, a nie jedynie zatrudnienie.

 

Małgorzata Mazur

 

Opinie

 

Tomasz Hasiec,
ordynator Oddziału Neurologii

W szpitalu czuje się pewien niepokój. Pracownicy są jednak przyzwyczajeni do tego, że szpital od lat funkcjonuje na krawędzi, więc ufają, że i ten kryzys, jak wiele poprzednich, przetrwamy.

Lekarzy niepokoi przede wszystkim wypłacanie pensji w ratach. To poważnie dezorganizuje codzienne życie – każdy ma do zapłacenia rachunki, kredyty. Większość lekarzy ma na szczęście jakąś dodatkową pracę, niemniej głównym źródłem utrzymania pozostają zarobki w szpitalu i wynagrodzenia za dyżury.

Jestem przekonany, że szpital od bankructwa może uratować jedynie poważne zwiększenie kontraktu z NFZ, choćby do poziomu finansowania szpitala w Zamościu. Nasza umowa od lat jest niedoszacowana, co musiało skutkować powiększającym się zadłużeniem.

Oszczędności wewnątrz szpitala, a zwłaszcza redukcja personelu, nie rozwiążą problemu, jedynie obniżą jakość leczenia.

 

Marek Stankiewicz,
były dyrektor WSzS (1991-1996)

Szpital przy Al. Kraśnickiej na początku lat dziewięćdziesiątych miał swoje „pięć minut” i dobrze je wykorzystał. Przyszedłem tam, kiedy ze ścian sterczały druty, na siedmiu piętrach głównego bloku łóżkowego hulał wiatr; prasa pisała o mnie, że jestem kamikadze. Skrzyknąłem ambitnych lekarzy, którzy patrzyli dalej niż na koniec swojego nosa, zakasaliśmy rękawy, a wkrótce potem ruszyło jedenaście oddziałów. To był boom, którego wówczas zazdroszczono nam w całej Polsce.

Potem jednak nadeszły trudniejsze chwile, chociaż szpitalowi nie brakowało „przyjaciół”, którzy zapewniali, że „wszystko się załatwi”, tylko trzeba jeszcze… zatrudnić paru ich znajomych. No i dziś sytuacja finansowa sięgnęła dna. Placówkal jest organizacyjnym bankrutem, dostrzeże to nawet student zarządzania. Co gorsza, to moloch o gigantycznej kubaturze, której utrzymanie po prostu go zjada. Dziś 1560 pracowników obsługuje 619 łóżek. To są chore proporcje. Nikt przy zdrowych zmysłach nie da grosza na reanimację tego nieboszczyka.

Władze wojewódzkie zapewne jeszcze kilka razy wymienią nieudolnych ich zdaniem dyrektorów, aby pokazać społeczeństwu, że „coś tam” robią. O dziwo, w szpitalu nie brakuje ofiarnych lekarzy i pielęgniarek, którzy nie upominają się o zalegle pensje. Czyżby ich nie potrzebowali? A może kogoś się obawiają? Na zebraniu lekarzy z dyrekcją było cicho jak makiem zasiał, byłem tego świadkiem. Prezes LIL Andrzej Ciołko zaapelował w telewizji o społeczną debatę w sprawie upadającego szpitala. Jemu również odpowiedziała cisza. Czyżby nikomu już tam na niczym nie zależało? To podziwu godna naiwność, wiara, że wszystko po cichu jakoś się ułoży. Moim zdaniem, nic się już nie ułoży.

Najlepsza oczywiście byłaby prywatyzacja, ale na aurę sprzyjającą takiemu przedsięwzięciu przyjdzie jeszcze poczekać. Zresztą prywatyzacja też kosztuje. Pozostaje więc widmo – albo może dobrodziejstwo – likwidacji z przekazaniem fachowej, czyli tak naprawdę wyłącznie „białej” kadry oraz aparatury do położonych w pobliżu, mam nadzieję lepiej zorganizowanych jednostek. Zatrzyma to generowanie strat i narastanie długów, lekarzom oszczędzi nerwów i frustracji, a pacjentom lęku przed niepewnym losem. I może tylko prowincjonalni kacykowie się zmartwią, bo mniej będzie przestrzeni dla (ich) władzy.

Redakcja „Medicusa” starała się uzyskać wypowiedź dyrektora szpitala Ryszarda Śmiecha – niestety był dla nas, jak dla wszystkich dziennikarzy, nieuchwytny. Na rozmowę początkowo zgodził się Grzegorz Borek, chirurg naczyniowy, przewodniczący OZZL w WSzS, niestety po wizycie w dyrekcji odmówił komentarza.