Archiwum Medicusa

Niczego się nie boję

 

Niczego się nie boję

z dyrektorem NFZ w Lublinie
Tomaszem Pękalskim
rozmawia Anna Augustowska







• Nie jest łatwo się z Panem umówić. Zawsze jest Pan tak zajęty?

– Nawał obowiązków plus ciągła dyspozycyjność rzeczywiście chwilami sprawia, że doba jest dla mnie za krótka. Czasami wydaje mi się, że jeśli zacznę pracę o godzinie 6 rano, to wszystko ogarnę, zdążę, nie odłożę, ale nie ma tak prosto. Jeden telefon z wezwaniem na odprawę do centrali NFZ w Warszawie burzy ten misterny plan, a ja później próbuję „dogonić” minioną dobę. A że nie jest to możliwe, mam dni, kiedy dosłownie czuję się przywalony obowiązkami. Nie tylko nie mam chwili dla siebie i bliskich, ja nawet nie mam czasu w ciągu dnia koszuli zmienić! Od tygodnia nie mogę umówić się z własną żoną! Przepraszam wszystkich. Nie jestem panem swojego czasu. Fundusz rządzi nim całkowicie, a w jego imieniu sekretariat i Wydział Organizacyjny.

 

 

• Słyszę w Pana głosie… rozczarowanie?

– No, nie tak… Raczej nie przestawiłem jeszcze swojego życia tak zupełnie. Dostosowuję się dopiero. Poza tym jestem lekarzem, czuję się lekarzem i tego nic nie zmieni. Brakuje mi atmosfery sali operacyjnej, nawet jej smrodu, hałasów szpitalnego życia, kontaktu z pacjentami i kolegami lekarzami. Brakuje mi bycia lekarzem! To nie są jakieś sentymentalne wzruszenia! Ja naprawdę tak czuję. Od początku mojej drogi zawodowej, od chwili, kiedy podjąłem decyzję o studiowaniu medycyny i wyjechałem na Śląsk, opuszczając rodzinny Biłgoraj, chciałem być lekarzem, chociaż mój tata – lekarz, ginekolog i położnik z tamtejszego szpitala nie był tym zachwycony. Bardziej mama, która liczyła, że przejmę jej gabinet stomatologiczny. Ja jednak wolałem pójść na swoje i po studiach związałem się ze szpitalem w Tomaszowie Lubelskim. O pracy w tym samym zakładzie co ojciec nie było mowy. Sam chciałem zapracować na swoją pozycję. Stąd Tomaszów, z którym z pewnymi przerwami jestem związany do dziś. Opuszczałem to miasto tylko na pewien czas, kiedy w latach 90. byłem m.in. zastępcą dyrektora ds. leczniczych szpitala im. Jana Pawła w Zamościu, później lekarzem wojewódzkim na Zamojszczyźnie. Śmiało mogę powiedzieć, że tomaszowski szpital jest moim drugim domem.

 

• To jak to możliwe, aby tak zakochany w swoim zawodzie, zdolny i doświadczony chirurg, z wyrobioną pozycją, czerpiący satysfakcję z codziennej pracy, stał się urzędnikiem, przyjął posadę strażnika publicznej kasy w ochronie zdrowia?!

– Ładnie nazwane: strażnik pieniędzy. Dlaczego? Bo uznałem, że wraz z rządem Donalda Tuska, który szykował bardzo odważne, wręcz przełomowe ustawy zdrowotne, zbliża się dziejowa szansa na zmiany w całym systemie ochrony zdrowia! To miało być takie pięć minut, w których chciałem uczestniczyć. Tak jak kiedyś, przed laty, kiedy po Okrągłym Stole włączyłem się w prace nad zmianami, jakie dawał nam nowy, powstały po transformacji ustrojowej porządek państwa. Tamtego entuzjazmu, prawdziwej ludzkiej mobilizacji, jaka nas ogarnęła, nie sposób zapomnieć. To wtedy reaktywował się zawodowy samorząd lekarski, powstały izby lekarskie. Lekarze tworzyli jedno, byliśmy razem.

 

• Co się więc stało, że tamten ogień wygasł, a o korporacjach zaczyna się mówić, że powinny być zlikwidowane?

– Cóż, skoro w korporacjach zaczyna rządzić genetyka… Miało być inaczej. Dzisiaj uważam wręcz, że izby lekarskie nie chronią interesów lekarzy. Tę rolę przejmuje OZZL. To związek krzyczy, apeluje i protestuje. A izby, cóż… wypełniają swe ustawowe obowiązki i… obrastają w biurokrację.

 

• To może lepiej by się żyło w naszym kraju bez izb lekarskich?

– Nie wyobrażam sobie tego. W jedności izb widzę siłę naszej korporacji, w postawach moralnych lekarzy – zdolność do odrzucenia wielu zarzutów, w zapale do pracy i w zdobywaniu koniecznych kwalifikacji – możliwość zawodowej i materialnej satysfakcji. Izbę tworzymy wszyscy, ale niektórzy obniżają jej rangę. Czy byliśmy i jesteśmy tak zdecydowani, jak wtedy, gdy Izba powstawała z takim trudem, by Jej cześć obronić teraz? Zobaczymy – rusza kampania wyborcza. Jestem ciekaw dyskusji na zjeździe lekarzy. Jest wiele dobrych pomysłów. Wierzę w ich realizację i dobrą przyszłość. Izby tak naprawdę są jedynym miejscem spotkań pokoleń lekarzy, dyskusji mistrza i ucznia, zapału młodzieńczego i doświadczenia… Mamy od kogo i czego się uczyć. Twierdzę: izby – tak; wypaczenia – nie. Ale trochę zmian by się przydało.

 

• Wracając do Pańskiej decyzji o przyjęciu funkcji szefa lubelskiego oddziału NFZ, czy uwiodła Pana polityka?

– Przynależność do Platformy Obywatelskiej to dla mnie honor i szansa na pokazanie, że można wiele zmienić na lepsze. Od dłuższego czasu razem z kolegami z lubelskiej PO pracowaliśmy nad reformą w ochronie zdrowia. Kiedy więc otrzymałem od nich propozycję, aby przystąpić do konkursu na stanowisko dyrektora lubelskiego funduszu, to nie mogłem się wycofać, wziąć nogi za pas i zrezygnować. Jak się mówi „A”, to trzeba też powiedzieć „B”. Wziąłem udział w konkursie. Postępowanie było długie, miałem jeszcze dwóch konkurentów. Nominację przyjąłem jak wyzwanie. To miała być przygoda, kolejna okazja do pokazania, że warto walczyć za idee. Zresztą wygrałem konkurs wewnętrzny, a mamy szefa Platformy, któremu się nie odmawia.

 

• Ależ to szalenie romantyczna postawa! Nie kariera, nie pieniądze?

– Jeśli już mowa o pieniądzach, to ja tu zarabiam 50 procent mniej niż zarabiałem jako lekarz w szpitalu. Więc nie pieniądze. To raczej konsekwencja debaty wewnątrz Platformy. Gdyby doszło do wprowadzenia słynnego już pakietu ustaw zdrowotnych przygotowanych przez gabinet Ewy Kopacz, a zawetowanych przez prezydenta, to miałem szansę znalezienia się w centrum wydarzeń w ochronie zdrowia. To spełnienie oczekiwań tych wszystkich, którzy wprowadzali reformy lat 1990-1995. Mieliśmy prawo wierzyć, że kiedyś, ktoś, tak jak wtedy, porwie nas swoim zapałem i programem, że reformy przyjmą oczekiwany kształt. Ja wierzyłem i wierzę. I zrobimy to razem.

 

• Ale prezydent zawetował ustawy, plan A nie wypalił…

– Nie wypalił. I nie ma co się obrażać. Tak jest w demokracji i koniec kropka. Ale i bez tych ustaw może być lepiej w ochronie zdrowia. I nad tym będziemy pracować. Dlatego jestem tak, jak wszyscy w Funduszu, w ostatnim i pierwszym kwartale roku mocno zajęty, bo… kontraktujemy, negocjujemy, rozliczamy, kontrolujemy, sprawozdajemy, czyli rozliczamy miniony rok i planujemy rok obecny. To czasochłonne zajęcia.

 

• Czy w dobrym zarządzaniu może przeszkadzać struktura ZOZ czy NFZ?

– Zdecydowanie nie. Każdy z zarządzających ma pracować i mieć wyniki, za które będzie rozliczany. Na szczęście zdrowie i pieniądze są apolityczne, więc czuję się w Funduszu bardzo dobrze. Oddział Lubelski Funduszu też chce być lepszy i efektywniejszy. Zrobimy to na pewno.

 

• Tymczasem jeden z największych szpitali na Lubelszczyźnie, szpital im. kardynała Wyszyńskiego tonie. Ostatnie dni przyniosły nawet realną groźbę likwidacji tej placówki. Może rzeczywiście nie jest tu potrzebny?

– Dla mnie jako szefa Funduszu Zdrowia, który płaci za świadczone tam usługi, liczy się tylko jedno: wiarygodność świadczeniodawcy, tzn., aby szpital był dostępny, zapewniał ciągłość i kompleksowość opieki, aby pacjenci chcieli tam się leczyć, co wiąże się z jakością udzielanych świadczeń. A ponieważ pacjenci chcą się leczyć w tym szpitalu i głośno mi o tym mówią, dlatego podpisaliśmy kontrakt. Cieszę się też, że doszło wreszcie do porozumienia między działającymi tam związkami, bo to po pierwsze szansa na uratowanie placówki, a po drugie, i dla mnie najważniejsze, załoga pokazała, że chce ratować swój zakład pracy. Kosztem płac, co nie jest bagatelne. Wiem, jak trudno jest rezygnować z pieniędzy. Mam ogromny szacunek dla tej decyzji moich kolegów. Dali dobry przykład dbałości o zasady: moje miejsce pracy i nasi pacjenci są najważniejsi. Dziękuję i gratuluję.

 

• Czy marzenie na dziś to jak najszybciej wrócić do Tomaszowa? Ile Pan sobie daje jeszcze czasu na bycie urzędnikiem?

– Nie ja decyduję i nie ja siebie oceniam. Oddział Wojewódzki NFZ to prawie 250 ludzi, dobrze wykształconych i przygotowanych do wypełniania obowiązków. Jestem pod wrażeniem dyscypliny i chęci pracy, dbałości o wizerunek firmy. Czy i kiedy nastąpią zapowiadane zmiany w strukturze Funduszu, dzisiaj jeszcze nie wiemy. Ale na pewno Fundusz wypełni swoją rolę ,,strażnika naszych składek zdrowotnych”. Oczywiście, marzę też o powrocie do bycia lekarzem i wiem, że to się spełni. Ale mam też marzenia, by stworzyć jakościowo mocną ochronę zdrowia w naszym województwie – od podstawowej opieki zdrowotnej po wysokospecjalistyczne kliniki. Chciałbym, by w tym systemie nie zgubić pacjenta. To on się zgłasza po pomoc, on oczekuje jej od nas i wierzy, że stworzymy mu szansę na zdrowie. Fundusz na pewno zapłaci za dobre jakościowo świadczenia; osobiście chciałbym za nie zapłacić bardzo dużo.

Wszystkie moje koleżanki i kolegów lekarzy zapewniam, że jako ,,strażnik naszych pieniędzy na ochronę zdrowia”, Fundusz z pełną odpowiedzialnością wywiąże się ze swoich obowiązków.