Archiwum Medicusa

Obudźmy w sobie zapał do zmian







Obudźmy w sobie zapał do zmian

z Anną Zmysłowską,
członkiem prezydium ORL,
przewodniczącą Okręgowej Komisji Wyborczej i członkiem Krajowej Komisji Wyborczej
rozmawia
Anna Augustowska

• W tym roku mija 20 lat od pierwszych wyborów do samorządu lekarskiego. Jak Pani wspomina tamten czas?

Przede wszystkim pamiętam ogromny entuzjazm. Wierzyliśmy, że odrodzony samorząd, po latach PRL-owskiego stłamszenia, przywróci rangę naszemu zawodowi, że poczujemy się wyjątkowi, w końcu lekarz to zawód zaufania publicznego. W 1989 roku byłam młodym lekarzem. Pracowałam w Klinice Hematologii szpitala przy ul. Jaczewskiego. Robiłam specjalizację. Kiedy zaczęły się przygotowania do wyboru delegatów na pierwszy okręgowy zjazd w Lublinie (odbył się 8 listopada 1989 roku), nawet mi do głowy nie przyszło, aby kandydować. Żyłam nauką i wychowywałam dwójkę małych dzieci. Pamiętam za to doskonale nasze dyskusje, burzliwe rozmowy, jakie toczyliśmy w swoich zakładach pracy. Zastanawianie się nad kandydatami. Szukaliśmy ich wśród lekarzy prawych, mądrych, oddanych sprawie. I to się udało. Wszyscy byli przejęci i pełni ogromnej energii. Braliśmy nasze sprawy w swoje ręce. Czuliśmy się silni i dumni z przynależności do tego zawodu. Było w nas tyle radości, nadziei. Trudno to dzisiaj wytłumaczyć. Tych emocji nie da się już chyba powtórzyć…, a szkoda.

 

• Szczególnie teraz, kiedy sami lekarze tak często kwestionują sens działalności izb, a pytanie: „Na co mi ta izba?” jest coraz częściej zadawane.

– Bo w obecnych czasach nie jest łatwo na nie odpowiedzieć! Co prawda, wszystko wyjaśnia Ustawa o izbach, która jednym zdaniem określa sens i cel działalności samorządu, mającego „czuwać nad prawidłowym wykonywaniem zawodu”, ale prawdą jest, że czasy bardzo się zmieniły i być może idea samorządności przysłonięta została innymi wartościami. Lekarze zwyczajnie nie mają czasu na społecznikostwo, bo tak należy rozumieć działalność w izbach. Rozdarci pomiędzy kilkoma miejscami pracy, muszą radzić sobie w wolnorynkowej rzeczywistości.

Poza tym, sama struktura samorządu przez te 20 lat ukształtowała się i osiągnęła według mnie bardzo wysoki poziom. To w zasadzie koło, które samo się już napędza. Działa jak w zegarku. Izby dysponują własnymi majątkami, mają dobrze wyposażone siedziby, profesjonalnych pracowników. To dorobek, o którym nie wolno nam zapominać i efekt pracy wielu naszych poprzedników, którzy z zapałem i bezinteresownie prowadzili w izbach działalność na rzecz wszystkich lekarzy.

 

• Ja jednak mam ochotę na przekorne pytanie. Przez niemal pół wieku, w Polsce czasów PRL-u lekarze uczyli się, zdobywali wiedzę i robili kariery bez wsparcia samorządu. Może więc izby nie są lekarzom niezbędne?

– Absolutnie tak nie uważam. Owszem, prawo wykonywania zawodu otrzymywało się wtedy w Wydziale Zdrowia urzędów wojewódzkich, ale nie o to przecież chodzi. Samorząd to poczucie więzi zawodowej. Coś niezwykle istotnego w tej profesji. W tym powinna tkwić nasza siła. Izby lekarskie mają integrować nasze środowisko, dawać poczucie, że zawsze znajdziemy w niej pomoc. Nie tylko materialną, ale również wsparcie w trudnych chwilach i zawodowych, i zwyczajnych, życiowych. To ma być także miejsce szerszych spotkań, np. z innymi grupami zawodowymi. Mam wrażenie, że pod wieloma względami izby wywiązują się z tych zadań. Na pewno można wiele spraw udoskonalać, poprawiać, ale droga została wytyczona. I zmierza w dobrym kierunku.

 

• Od wielu lat jest Pani związana z zarządem LIL, działa też Pani w krajowych strukturach samorządu lekarskiego. Gdybym dziś poprosiła Panią o dokończenie zdania: warto należeć do samorządu, bo…

– Można to ująć na kilka sposobów. Po pierwsze, samorząd lekarski był wielkim osiągnięciem Polski międzywojennej, a w chwili umocnienia się władzy komunistycznej, w 1948 roku został rozwiązany jako zagrożenie dla władzy. Z wielkim trudem został przywrócony do życia ustawą w 1989 roku, ale w sposób niedoskonały, jako że był to jeszcze sejm przed przemianami politycznymi. Przez dwadzieścia lat istnienia, wielokrotnie bywał atakowany przez władze, wciąż obawiające się siły płynącej z oddolnej organizacji ludzi zawodu zaufania publicznego, inteligencji. Po drugie, samorząd lekarski stworzył praktycznie od podstaw zarys prawa medycznego, począwszy od ustawy o zawodzie lekarza i kodeksu etyki lekarskiej, w bardzo wielu sprawach miał wpływ (może zbyt ograniczony) na kształt rozporządzeń dotyczących lekarzy. Dziś stanowi ukształtowaną instytucję, której udało się przejąć od państwa wiele zadań, nie tylko administracyjnych, ale prawodawczych, nadzorczych, kontrolnych, orzeczniczych, wyrokujących, łącznie z przyznawaniem, zawieszaniem lub pozbawianiem prawa do wykonywania zawodu.

 

• Z jakich osiągnięć samorządu jest Pani szczególnie dumna?

– Trudno wymienić jakieś poszczególne sprawy. Istotna jest całość działań na rzecz środowiska lekarskiego, wprawdzie bardzo przez kolegów krytykowana jako zbyt skąpa, ale z drugiej strony dzięki ich aktywności możliwa przecież do zmiany.

 
• A Pani praca w samorządzie?

– Udzielam się w samorządzie lekarskim od 12 lat. Muszę przyznać, że kiedy jako delegat zostałam członkiem Okręgowej Rady Lekarskiej, a następnie sekretarzem – była to dla mnie nobilitacja, zdawałam sobie sprawę z odpowiedzialności wobec kolegów za zaufanie, którym mnie obdarzyli. Praca sekretarza przez kolejne dwie kadencje wymagała przede wszystkim czasu. Codziennie spędzałam w izbie 2-3 godziny.

W obecnej kadencji odpowiadam za Komisję Rejestrów, pracuję w Komisji Socjalnej. A dodatkowo uczestniczę w pracach Krajowej Komisji Wyborczej oraz w Komisji Organizacyjnej Naczelnej Izby Lekarskiej. Dziś nie żałuję tego czasu, nie był to czas stracony. Choć funkcje, które pełniłam, to mrówcza, mało efektowna praca.

 

• Za kilka miesięcy wybory. Czy nie obawia się Pani, że zachęcenie kolegów do udziału w nich może napotkać na trudności?

– Mam nadzieję, że tak nie będzie. Ale patrząc choćby na frekwencję obecnych delegatów na ostatnim Okręgowym Zjeździe Lekarzy, chciałabym zwrócić uwagę, że zgoda na kandydowanie zobowiązuje do pracy, aktywności, a minimum to obecność delegata raz w roku na zjeździe. Chciałabym, żeby na zebraniach wyborczych były podejmowane przemyślane decyzje, by wybierani koledzy mieli w sobie nutę społecznikostwa z jednej strony i cieszyli się w swoim środowisku szacunkiem i zaufaniem, bo być może za chwilę będzie to kolega podejmujący ważne dla nas decyzje jako rzecznik odpowiedzialności zawodowej, sędzia czy prezes izby.

 

• Czy środowisko ma już pomysł na skuteczną kampanię wyborczą?

– O tym pomyślimy w najbliższym czasie. W kwietniu rusza niezwykle ważny, pierwszy etap wyborów. Będą to wybory w rejonach wyborczych, gdzie wybierzemy delegatów na zjazd. Z całą pewnością musimy skupić się na wyszukaniu odpowiednich kandydatów. To muszą być osoby mądre, samodzielne i zaangażowane. Co ważne – zdające sobie sprawę, że praca w samorządzie wymaga czasu. I to czasu, który zabiera się ze swej prywatności.

 
• Widzi Pani takich kandydatów?

– Tak. Nie ma ich może zbyt wielu, ale są i życzę wszystkim, aby znaleźli siłę i zapał do pracy na rzecz naszej korporacji.