Lekarz lekarzowi pacjentem
Lekarz lekarzowi pacjentem
z prof. Grzegorzem Wallnerem kierownikiem Kliniki Chirurgii Ogólnej, Gastroenterologicznej i Nowotworów Układu Pokarmowego Uniwersytetu Medycznego w Lublinie rozmawia Anna Augustowska
• Czy często zdarza się Panu leczyć lekarzy?
– W ciągu ponad 30 lat pracy wielokrotnie zajmowałem się leczeniem lekarzy. Zarówno moich nauczycieli, kolegów ze studiów, jak i lekarzy wcześniej mi nieznanych. Jako grupa zawodowa nie jesteśmy wyjątkowi. Chorujemy podobnie jak całe nasze społeczeństwo. Czasem dochodzą również choroby specyficzne, związane z wykonywaniem zawodu lekarza, wynikające z kontaktów z zakaźnym materiałem biologicznym, szkodliwymi czynnikami środowiskowymi, z charakteru wykonywanej pracy. Również część tych chorób może wymagać leczenia chirurgicznego
• Z profesjonalistą łatwiej się dogadać, uzgodnić formę terapii czy wprost przeciwnie? To trudny partner?
– To zależy. Czasem to ułatwienie w bezpośrednich kontaktach, w przekazywaniu fachowych informacji medycznych, w podejmowaniu szybkich decyzji diagnostyczno-terapeutycznych. Zdarzają się jednak przypadki, gdzie wiedza medyczna, własne doświadczenie zawodowe, kliniczne pacjenta-lekarza stanowi potencjalne ograniczenie możliwości leczenia. Zdecydowanie łatwiej rozmawiało mi się z lekarzami o specjalnościach zabiegowych. Ważne było w tym doświadczenie życiowe operowanych lekarzy. Różnica wieku i czas pobierania nauk także wpływał na wzajemne relacje. Nie należy zapominać, że stale zmieniający się poziom wiedzy medycznej, w tym wiedzy chirurgicznej, a w moim przypadku wręcz rewolucyjny postęp i zmiany technologiczne powodują, że wielu kolegów nie jest w stanie zaakceptować nowych technik czy metod operacyjnych. Przykładem są tutaj zabiegi terapeutyczne wykonywane technikami minimalnie inwazyjnymi, metodami endoskopowymi, z użyciem technologii cyfrowych, robotyzacji itp. Do tego dochodzą nowe informacje medyczne z zakresu patofizjologii, genetyki, biologii molekularnej, wynikające z metaanaliz baz danych itp., które modyfikują wcześniejsze kanony postępowania chirurgicznego. To, co jeszcze 10-15 lat temu było eksperymentem klinicznym, dziś stanowi postępowanie standardowe. Obecnie mówimy o robotyzacji, nanochirurgii, o operacjach przez naturalne otwory ciała. Nawet dla chirurgów współcześnie uprawiających zawód niektóre rzeczy są trudne do zaakceptowania, a co mówić o lekarzach innych specjalności.
• Czy chory lekarz po pomoc zwraca się szybko, czy też wcześniej woli leczyć się sam, sam stawia sobie diagnozę, robi badania itd.?
– Różnie z tym bywa. Są lekarze, którzy przestrzegają wszelkich zaleceń, robią badania profilaktyczne, stosują dietę, zgłaszają się na badania okresowe itp. Są i tacy, którzy to lekceważą i nie przyjmują do wiadomości, że to, co dotyczy ich pacjentów, może dotknąć także ich. Część lekarzy stosunkowo szybko zgłasza się na badania, decyduje na leczenie operacyjne. Jest jednak grupa lekarzy, którzy zgodnie z maksymą „szewc bez butów chodzi”, czy „lekarzu, lecz się sam”, zgłasza się zbyt późno, mimo często bardzo alarmujących objawów. Dramat polega na tym, że mimo przygotowania zawodowego wielu z nas nie dostrzega lub nie chce dostrzec u siebie objawów choroby. Budzi to we mnie pewien sprzeciw. Jeśli jestem w stanie przyjąć taką postawę u zwykłych pacjentów, to taka postawa u lekarzy jest dla mnie niezrozumiała z medycznego punktu widzenia.
• Łatwiej leczy się Panu kolegów chirurgów? A może lekarzy o zupełnie innej, „odległej” specjalności?
– Rozmowa z chirurgiem jest prostsza, szybciej dochodzi do podjęcia decyzji. Wiele kwestii niejasnych dla przeciętnego pacjenta jest oczywistych dla chirurga czy innego zabiegowca, zarówno w aspekcie wyboru metody leczenia, jak i sposobu przeprowadzenia operacji. Lekarze reprezentujący dyscypliny niezabiegowe, poza przygotowaniem ogólnomedycznym, w zasadzie niczym nie różnią się od innych pacjentów. Paradoksalnie, posiadana wiedza medyczna staje się pewnym ograniczeniem, źródłem wątpliwości odnośnie podejmowania określonych decyzji czy kroków terapeutycznych. Zawsze staram się rozwiać obawy lekarza-pacjenta, odpowiedzieć na wszystkie pytania, które wiążą się raczej z brakiem aktualnego stanu wiedzy w zakresie metod chirurgicznego leczenia wielu chorób, a nie wiedzy ogólnomedycznej.
– Dla mnie trudność w relacjach chirurg – pacjent, w tym lekarz jako pacjent, stanowi brak zaufania ze strony pacjenta, brak akceptacji proponowanego leczenia. Trudne są decyzje odnośnie wyboru terapii, przekazania niepomyślnej informacji, złego rokowania, niepowodzenia terapii. Trudne są relacje z rodziną chorego, której trudno jest zaakceptować niepomyślne wiadomości. Trudna jest też świadomość własnej bezsilności wobec choroby, braku możliwości pomocy, ograniczeń ekonomicznych, determinujących wybór metod leczenia chirurgicznego. Trudnym do zaakceptowania jest też brak świadomej decyzji chorego odnośnie zgody na proponowane leczenie, które może decydować o zdrowiu czy śmierci pacjenta, tym bardziej trudne, jeśli dotyczy lekarza.
A łatwość? Mając wieloletni bagaż doświadczeń, zarówno dobrych, jak i złych, raczej jestem zwolennikiem pełnego umiarkowania w emocjach. Uprawianie zawodu chirurga nauczyło mnie pokory odnośnie własnych umiejętności, wiedzy i stałej ostrożności w wyrażaniu zadowolenia. To rodzi obawę wpadania w rutynę i braku ustawicznej czujności, analitycznego i syntetycznego podejścia do profesjonalnego uprawiania zawodu chirurga. To, czy pacjent jest rolnikiem, nauczycielem, robotnikiem czy wreszcie lekarzem, nie ma większego znaczenia. Wobec wszystkich obowiązuje nas taka sama dyscyplina postępowania.
• A jak się Pan czuł lecząc swoich starszych kolegów, nauczycieli, mistrzów? Czy jest zasada, aby nie leczyć rodziny i bliskich przyjaciół?
– Absolutnie jestem zwolennikiem przestrzegania zasady, aby nie leczyć członków własnej rodziny. Miałem natomiast okazję leczyć lekarzy, którzy byli moimi nauczycielami, byli wzorem prawego lekarza, chirurga, których mogę nazwać przyjaciółmi. Nie jest to sytuacja prosta. Obok dodatkowych emocji, pojawia się poczucie podwójnej odpowiedzialności, obok zdecydowanej mobilizacji i motywacji niesienia pomocy, pojawia się też świadomość pełnego zaufania, jaką osoby leczone mnie darzyły, a także ich bliscy i inni koledzy po fachu.
Są to ważne zawodowo momenty, o których pamięta się całe życie, dające satysfakcję, że osoby nam bliskie, związane zawodowo, lekarze powierzają nam swoje życie w nadziei na skuteczną pomoc.
• A czy Pan był pacjentem, który musiał leżeć w szpitalu? Czy takie doświadczenie zmienia lekarza? Jest taka opinia, że chirurg, który nigdy nie był po drugiej stronie stołu, czyli nie przeżyje całej „ceremonii”: narkozy, budzenia się, gojenia ran itd., nie będzie umiał zrozumieć swoich pacjentów?
– Byłem pacjentem, który z drugiej strony stołu operacyjnego mógł obserwować pracę kolegów i mógł się poczuć jak tysiące innych pacjentów mojej kliniki. Pamiętam, że miałem poczucie wielkiego zaufania do moich współpracowników. Ale jako chirurg miałem również świadomość możliwych i niespodziewanych zdarzeń, powikłań związanych z operacją. Wiedziałem, czego można się spodziewać. „Zwykły” pacjent z reguły nie ma tej świadomości. Zaskoczyło mnie, że problem znieczulenia wydawał się dla mnie w trakcie operacji większą niewiadomą niż sama procedura operacyjna. Na szczęście zdecydowano się na znieczulenie nadoponowe (wyszło podpajęcze!). Całość operacji przebiegała w dość komfortowej atmosferze, w pełnej świadomości i kontrolowaniu kolejnych etapów operacji. Jedynie moment zdjęcia hemostatycznej opaski uciskowej z uda przysporzył mi nieco emocji. Operacja w niedokrwieniu kończyny zaowocowała dużą ilością metabolitów, które gwałtownie rozprzestrzeniły się po całym ciele, dając nieprzyjemne uczucie niepokoju, silnych objawów wegetatywnych, a przez moment panicznego strachu, że dzieje się coś złego. Były też chwile, kiedy przy pierwszej pionizacji po paru dniach leżenia w łóżku miałem uczucie niepokoju, duszności, osłabienia i nagłej świadomości, że jako duży, o sporej tuszy facet, po skomplikowanej operacji rekonstrukcji więzadeł kolana mam duże szanse na zatorowość płucną mimo dużych dawek preparatów przeciwzakrzepowych. To, że jestem chirurgiem, nie pomagało. Wręcz mogę powiedzieć, że zazdrościłem innym pacjentom, którzy nie mieli świadomości potencjalnych zagrożeń. Podobnie jak praca w zawodzie chirurga, tak i doświadczenia związane z byciem pacjentem oddziału chirurgicznego, uczą wielkiej pokory, docenienia wartości zdrowia, uzmysłowienia sobie wartości i sensu życia.