Odeszli
Odeszli…
Marian Choma lekarz ginekolog
(20 VII 1933 – 31 I 2009)
Należał do pokolenia, którego dzieciństwo zostało naznaczone przez wojnę. Jako siedmioletni chłopiec widział niemieckie bomby spadające na Zamość. Patrzył na publiczne egzekucje i kolumny Żydów, pędzonych na śmierć. Naprzeciwko domu, w którym mieszkała jego rodzina, Niemcy urządzili obóz dla sowieckich jeńców wojennych: ogrodzone drutem kolczastym pole, na którym jeńcy umierali z głodu. Nigdy tego nie zapomniał. Po wielu latach – gdy już był na emeryturze – jeździł jako wolontariusz z pomocą dla uchodźców ze zniszczonego wojną Kosowa, Afganistanu i Sudanu, bo chciał pomóc ludziom, których dotknęło takie same nieszczęścia, jakie znał ze swojego dzieciństwa.
Był jednym z tych, którzy z powodu wojny, z opóźnieniem poszli do szkoły. Uczył się czytać z podróżniczych książek swojego wujka. Marzył o wyprawach do Afryki i Azji, chciał zostać marynarzem. Poszedł na medycynę, ale nigdy nie przestał być ciekaw innych krajów, innych ludzi i nie potrafił długo usiedzieć w jednym miejscu. Pod koniec studiów pojechał na staż do Jugosławii. Zaprzyjaźnił się z Serbami, Albańczykami, Macedończykami z biednych, górskich okolic i po latach bardzo boleśnie odczuwał wojnę w Jugosławii. Dlatego w 1999 roku przyłączył się bez wahania do strażaków i ratowników z Polskiej Misji Medycznej, którzy w Albanii nieśli pomoc uchodźcom z Kosowa. Był najstarszy w ekipie, ale zaimponował młodszym swoim opanowaniem i umiejętnością porozumiewania się z ludźmi innych kultur.
Z Polską Misją Medyczną wyjechał później na pogranicze Pakistanu i Afganistanu, gdzie w obozach dla uchodźców afgańskich wegetuje 3 miliony ludzi. W 2003 roku zawiózł tam leki i wyposażenie dla kilku izb porodowych. Dwa lata później pojechał z PMM do Afryki – do Czadu, z pomocą dla uchodźców z południowego Sudanu.
Chciał pomagać tym ludziom – a szczególnie kobietom w krajach muzułmańskich – także dlatego, że w latach 70. i 80. pracował w Tunezji, w sumie ponad 6 lat. Pokochał wtedy Afrykę. Nabrał szacunku dla kultury islamu, polubił Arabów. Współpracował z ludźmi z wielu krajów – z Arabami, Francuzami, Czechami, Słowakami, Bułgarami, Rumunami… Porównywał z nimi swoje doświadczenie polskiego ginekologa, ordynatora i dyrektora polskiego szpitala, pracownika Instytutu Medycyny Wsi, asystenta Akademii Medycznej. Stykając się na co dzień z międzynarodowymi organizacjami pomagającymi krajom rozwijającym się, uświadamiał sobie problemy, o których europejscy lekarze nie wiedzą albo dawno zapomnieli, jak np. brak wody czy plaga przetok położniczych w Afryce.
Przekonywał się, że cenniejszą pomocą może być tam nierdzewna miska na wodę niż nowoczesna aparatura diagnostyczna bez części zamiennych. Po powrocie inaczej oceniał polską medycynę, bo wiedział, że taki skromny szpital jak ten, w którym pracował przez 20 lat w Szczebrzeszynie, w Afganistanie byłby wspaniałą kliniką. I gdziekolwiek leczył kobiety – w Tunezji, w Czadzie, w Kamerunie, Rumunii czy na Zamojszczyźnie – zawsze miał dla nich życzliwość, cierpliwość i uśmiech.