Jestem dzieckiem szczęścia
Jestem dzieckiem szczęścia
z prof. Janem Kotarskim, prezesem Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego
rozmawia Anna Augustowska
• Czy bardzo trzeba lubić kobiety, aby zostać ginekologiem?
– Trzeba! W ogóle, aby być lekarzem, trzeba lubić ludzi. Bez tego raczej trudno z satysfakcją uprawiać ten zawód. Ja sobie tego nie wyobrażam. A wracając do kobiet, ja zostałem wychowany w tradycji rycerskości, szacunku, wręcz kultu kobiet. Rodzice w moim wychowaniu przywiązywali do tego ogromną wagę. Na moje widzenie kobiet niewątpliwie miał też wpływ ojciec, który był ordynatorem oddziału ginekologiczno-położniczego w Puławach.
• Co wcale nie znaczy, że już od dziecka chciał pan zostać ginekologiem?
– Wręcz przeciwnie! Mój ojciec sugerował mi całkowicie inny zawód. Chciał, abym został inżynierem, ukończył studia politechniczne. Dopiero niemal w ostatniej chwili, tuż przed maturą, wybrałem medycynę, a i wtedy byłem przede wszystkim zafascynowany chirurgią a nie ginekologią. Moim marzeniem była torakochirurgia, nowa, dopiero rodząca się i dynamicznie rozwijająca dziedzina, która mnie zafascynowała. To zauroczenie chirurgią mocno mnie trzymało. Całe wakacje, jeszcze jako student, spędzałem na oddziale chirurgicznym puławskiego szpitala, wykonywałem nawet proste zabiegi, a kiedy dostałem się na staż w Monachium, to oczywiście wybrałem oddział torakochirurgii.
• Jednak w pewnym momencie nastąpił zwrot…
– Przełomem okazały się wykłady prof. Jerzego Jakowickiego na piątym roku studiów. Już pierwsze z nich, poświęcone endokrynologii ciąży, tak bardzo mnie zafascynowały, że nagle chirurgia wydała mi się zbyt prymitywna, zbyt mechaniczna, takie wycinanie i zszywanie. No i urzekła mnie też endokrynologia, dziedzina nowa, nie zbadana, dająca ogromne pole do działania. Wstąpiłem do ginekologiczno-położniczego koła naukowego i tak oto zaczęła się, trwająca do dziś moja przygoda z ginekologią. Po dyplomie pracowałem dwa lata w szpitalu w Puławach, robiąc jednocześnie badania w Zakładzie Biochemii Instytutu Weterynaryjnego, które zaowocowały doktoratem. Oczywiście był poświęcony położnictwu, konkretnie badałem, czy stężenie witaminy E w tkance ciąży ma wpływ na jej losy.
• Po doktoracie rozpoczął Pan pracę u swojego mistrza prof. Jakowickiego?
– Uważam się za dziecko szczęścia. Po pierwsze dlatego, że miałem wspaniałych rodziców, a po drugie, że trafiłem właśnie do prof. Jakowickiego.
To był wspaniały okres w moim życiu zawodowym. Co prawda, praca u prof. Jakowickiego była trudna, bo był bardzo wymagający, ale dawała też ogromną satysfakcję i szansę na dynamiczny rozwój. Myślę, że udało mi się jej nie zmarnować i dobrze wykorzystać.
• Z całą pewnością! Wystarczy popatrzeć na pańską karierę. Czy wie Pan, że w internetowych forach ma Pan opinię bardzo dobrego ginekologa?
– Rzadko przeglądam fora, poza tym mam do nich bardzo sceptyczny stosunek. Wiem, że są tam opinie pacjentek, ale wiem też, że lekarze, o których nie mam zbyt dobrego zdania, sami wypisują na swój temat superlatywy. To żałosne.
• Ale ludzie szukają informacji o lekarzach w Internecie, kobiety – zresztą nie tylko tam – także przekazują sobie opinie o ginekologach. Ich akceptacja to chyba istotne kryterium?
– Akceptacja i uznanie pacjentów nie zawsze są równoznaczne z rzeczywistymi zdolnościami doktora. Ja na przykład wiem, że nie mam doskonałego kontaktu z moimi pacjentkami, bo, niestety, jestem wiecznie spieszącym się lekarzem. Mam mało czasu na pogłębione rozmowy, na humanizm, współczucie. Staram się, aby kobieta nie dostawała tylko usługi medycznej, ale cóż….
• W takim razie, jak poznać dobrego ginekologa?
– Po zróżnicowanym podejściu do pacjentek. Nie standardowym, bo każda kobieta jest inna, ma inne problemy, inną osobowość itd. Inaczej rozmawia się z młodą dziewczyną, inaczej z kobietą po menopauzie. W każdym jednak przypadku, szczególnie ważna i trudna dla lekarza jest pierwsza rozmowa. Kiedy w czasie kilkunastu minut trzeba rozpoznać, z czym kobieta się zgłasza, bo ona ma często inny obraz swych dolegliwości niż widzi to lekarz. Drugorzędne objawy są dla niej czasem niezwykle istotne.
• Dużo koleżanek – lekarek i pielęgniarek leczy się u Pana.
– To prawda i szczerze mówiąc, nie bardzo mogłem to zrozumieć. Nawet z lekka mnie to irytowało, przecież jest tylu innych lekarzy. Zapytałem więc kiedyś jedną z takich zakolegowanych lekarek pacjentek, dlaczego przychodzi właśnie do mnie. „Bo od ciebie nic nie wychodzi”, usłyszałem.
• Koledzy innych specjalności zazdroszczą Panu pracy z kobietami?
– Pewnie zazdroszczą, to zresztą nie kończący się powód licznych dowcipów, ale bądźmy szczerzy, w gabinecie ginekologicznym widzę kobiety z konkretnymi, często bardzo ciężkimi problemami zdrowotnymi, a nie obiekty seksualne. To są zupełnie różne sprawy, różne emocje.
• A gdyby to była Claudia Shiffer?
– Nawet wtedy! Seks mamy w głowie, nie w genitaliach. Jak mam przed sobą poważnie, nawet śmiertelnie chorą kobietę, to myślę tylko o tym, jak jej pomóc, a przecież są sytuacje, kiedy muszę powiedzieć, że już nic nie można zrobić. I to są najtrudniejsze chwile.
• Jakie są współczesne Polki z pańskiej perspektywy?
– Polki są wspaniałymi kobietami, coraz bardziej wyedukowanymi, które pragną być partnerem w leczeniu, a nie tylko obiektem medycznych dyspozycji. Ale jest też ogromna grupa kobiet, które nie dbają o swoje zdrowie. Stąd nasze zabiegi o prowadzenie programów profilaktycznych, starania, aby chciały zgłaszać się na mammografie i cytologie. Imienne zaproszenia, które były do nich wysyłane, w zasadzie nie zdały egzaminu. Są regiony, gdzie skorzystało z nich zaledwie 3% kobiet. Facetów dużo łatwiej przekonać do badań profilaktycznych. Jak się im powie, że samochód oddają na przegląd bez względu na to, czy jest popsuty czy nie, to zwykle trafia to do nich i lecą na badania. Z kobietami jest inaczej.
• Czy podpisałby się Pan pod takim zdaniem: „rząd dobrze realizuje obowiązek dostępu do antykoncepcji”?
– Tak, już się podpisuję! Mamy na rynku pełen asortyment wszelkiego rodzaju środków antykoncepcyjnych. W każdej aptece można je dostać. Inną sprawą jest, że większość jest pełnopłatna i bardzo droga. I to należy zmienić. Ja uważam, że te środki powinny być refundowane. To ukróciłoby podziemie aborcyjne, bo nie ma co się czarować, ono jest. Nasze towarzystwo ginekologiczne ma nawet projekt, jak rozwiązać sprawę refundacji tak, aby ukrócić wojnę koncernów farmaceutycznych. Każda kobieta – oczywiście spełniająca określone kryteria i będąca pod opieką ginekologa, która chciałaby stosować antykoncepcję, w ramach refundacji mogłaby otrzymywać coś w rodzaju dodatku socjalnego, np. 100 zł na leki, środki higieny, antykoncepcję.
• PTG ma jeszcze inne propozycje mające ułatwić życie Polek.
– Już realizujemy program „Odmienny stan – odmienne traktowanie”, w którym zwracamy uwagę na sytuację kobiet w ciąży, które powinny mieć w tym okresie dodatkowe przywileje, np. prawo do parkowania na uprzywilejowanych miejscach pod hipermarketami, nie mówiąc już o tym, że nie powinny w ciąży ciężko pracować fizycznie, co, niestety, jest nagminnie stosowane przez pracodawców. Karygodne jest też wypisywanie im urlopów macierzyńskich na tygodnie przed porodem, bo to automatycznie odbiera im czas, który powinny spędzać z nowonarodzonym dzieckiem. Realizujemy też kampanię „Ciąża bez alkoholu”.
• Poruszmy jeszcze sprawę in-vitro, które hierarchowie kościelni nazwali „wyrafinowaną formą aborcji”.
– In-vitro jest przez WHO uznane za metodę leczenia bezpłodności. A bezpłodność jest chorobą. Warto wiedzieć, że in-vitro to metoda, która w 60% leczy męską bezpłodność. Ani państwo, ani kościół nie mogą narzucać wszystkim jednego światopoglądu. Nadmierne wtrącanie się kościoła do życia całego społeczeństwa jest nie na miejscu. O tych problemach kościół oczywiście ma prawo i powinien dyskutować, ale wśród swoich wyznawców. A nie wszyscy nimi są.
Nie wszystkie pytania etyczne są łatwe do odpowiedzi i coraz to nowsze osiągnięcia naukowe nie ułatwiają rozwiązania tych dylematów. Ostatnio uzyskano samopowielający się kwas nukleinowy, a więc odpowiedź na pytanie, kiedy zaczyna się życie staje się coraz trudniejsza.
• A co ze sprawą znieczuleń okołoporodowych?
– To, niestety, kolejna sprawa, która czeka na rozwiązanie. Kobiety powinny mieć prawo rodzić bez bólu i te znieczulenia powinny być refundowane przez NFZ, ale cóż, system nie ma pieniędzy, aby opłacać anestezjologów. A bez anestezjologów i bez pieniędzy nie da się tego zmienić.
• Jeśli zapytam o dostępność do testów molekularnych na obecność HPV, czy też testów PAPP, oceniających ryzyko wad genetycznych, też usłyszę, że nie ma na nie środków?
– Nie tylko nie ma pieniędzy. Jeśli chodzi o testy na HPV, to nie ma za bardzo gdzie je robić, bo mało jest laboratoriów spełniających konieczne i bardzo restrykcyjne europejskie standardy ich przeprowadzania.
• Polskie Towarzystwo Ginekologiczne ogłosiło rok 2009 Rokiem Zdrowia Kobiety. W świetle tego, o czym rozmawiamy, chyba nie mogło być bardziej trafnego hasła?
– Też tak myślę. Sytuację kobiet w Polsce określiłbym jako bardzo średnią. Nie jest im łatwo, ale wspólnym wysiłkiem możemy to zmienić. Przede wszystkim chcemy uświadomić kobietom, że najważniejszym czynnikiem, najcenniejszym kapitałem w życiu jest zdrowie. A o zdrowie kobieta musi sama zadbać, to znaczy musi chcieć traktować swoje zdrowie jak inwestycję. Lekarze mają je w tym wspierać.
• Rozmawiamy niemal w przededniu wyborów do samorządu lekarskiego, nie sposób więc, abym nie zapytała, czy izba lekarska jest potrzebna?
– Jest bardzo potrzebna. I lekarzom, i państwu, i społeczeństwu. Niestety, w obecnym kształcie, kiedy izba pełni w zasadzie tylko funkcję urzędu, a nie organizacji opiniotwórczej, z którą by się liczono w rządzie, funduszu zdrowia itd., jej rola ulega degradacji. Ten fakt, a także przepracowanie lekarzy, którzy zwyczajnie nie mają sił na pracę w samorządzie, sprawia, że pilna jest potrzeba wprowadzenia nowej ustawy o samorządzie. Korporacja musi mieć siłę działania, aby lekarze się zaktywizowali. Np. powinna pełnić rolę kontroli i weryfikacji kadry dyrektorskiej w szpitalach, czy mieć prawo głosu w wycenie wartości usług medycznych.
• Czy tak zapracowany człowiek jak pan, miewa wolny czas?
– Wolny czas najchętniej spędzam z rodziną, szczególnie z moim 4,5-letnim wnukiem. Staram się także od czasu do czasu pojechać na polowanie i spędzić weekend w przepięknych Lasach Janowskich, Roztocza lub Bieszczad.
XXX Jubileuszowy Kongres Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego odbędzie się w Lublinie w dniach 16 – 19 września 2009 r. pod hasłem „Jakość życia kobiety”. Weźmie w nim udział około 3 tysięcy lekarzy, m.in. George Vittori – prezes Światowego Kongresu Ginekologów i Peter Horness – prezes Europejskiego Towarzystwa Ginekologów.
Wśród wiodących tematów znajdą się: medycyna matczyno-płodowa, ginekologia onkologiczna, ginekologia operacyjna, endokrynologia, postępy w położnictwie i ginekologii.
Wykład inauguracyjny „Polityka, ekonomia, zdrowie” wygłosi prof. Leszek Balcerowicz.
Wśród zaproszonych gości są: Maria Kaczyńska, Jolanta Kwaśniewska i Danuta Wałęsowa.