Na deptaku w Ciechocinku
Na deptaku w Ciechocinku
Nasi nieco starsi Czytelnicy, z pewnością doskonale pamiętają słynny przebój Danuty Rinn sprzed kilkudziesięciu lat zatytułowany „Na deptaku w Ciechocinku”. Śpiewała go przez lata cała Polska. Wtedy Ciechocinek był u szczytu sławy. W dobrym tonie było jeździć do ciechocińskich wód (solankowych) na leczenie i na wypoczynek.
Co teraz zostało z tej niegdysiejszej sławy? Tego lata odwiedziłem słynny kurort. Zwiedzałem, rozmawiałem z przedstawicielami dyrekcji Przedsiębiorstwa „Uzdrowisko Ciechocinek”, wysłuchałem opinii kuracjuszy i stałych mieszkańców miasta. W porównaniu z okresem PRL, wiele spraw zmieniło się w Ciechocinku na lepsze, ale pojawiły się problemy, których przedtem nie było.
Szczególnie ciekawe jest porównanie sytuacji ekonomicznej uzdrowiska w Ciechocinku z sytuacją uzdrowiska w Nałęczowie. Swego czasu pisaliśmy na łamach „Medicusa”, jak zmienił się Nałęczów po prywatyzacji tamtejszego przedsiębiorstwa uzdrowiskowego. Pisaliśmy o jego dokapitalizowaniu, o generalnych remontach i nowych inwestycjach, a także różnorakich atrakcjach dla kuracjuszy i turystów (jak chociażby ośrodek „spa”), które pojawiły się staraniem nowego, prywatnego właściciela uzdrowiska. Tę szansę rozwoju dostał tylko Nałęczów.
Zaraz potem prywatyzacje uzdrowisk wstrzymano i tak jest do dzisiaj. Dopiero w tym roku Ministerstwo Zdrowia ogłosiło, że ruszą one ponownie i to na dużą skalę. Jako przedsiębiorstwa państwowe pozostaną tylko te największe (zaledwie kilka w kraju), a wśród nich Ciechocinek. Nie cieszy to dyrekcji tamtejszego uzdrowiska, bo wie, że oznacza to dalsze borykanie się z trudnościami finansowymi i organizacyjnymi, typowymi dla jednostek uspołecznionych. Wprawdzie od kilku lat uzdrowisko jest już spółką z ograniczoną odpowiedzialnością, ale nadal 100% udziałów posiada państwo. W jej posiadaniu jest kilka dużych obiektów sanatoryjnych, w tym trzy szpitale uzdrowiskowe. Jeden z nich (im. dr. Markiewicza) jest przeznaczony dla dzieci i młodzieży, świetnie wyposażony, posiada nawet własny basen solankowy, a także szkołę podstawową i gimnazjum. Łącznie uzdrowisko może przyjąć jednorazowo ponad tysiąc kuracjuszy. Sanatoria to tylko część materialnej bazy spółki. Do niej należą także m.in. odwierty wód solankowych, warzelnia soli i produktów pochodnych, rozlewnia wód mineralnych i przede wszystkim trzy wielkie tężnie solankowe – duma Ciechocinka i największa atrakcja dla kuracjuszy.
Utrzymać tak wielką bazę materialną, to nie lada problem finansowy, który spędza sen z oczu dyrekcji uzdrowiska. Warto dodać, że część tej infrastruktury, choć jest na utrzymaniu spółki, służy nieodpłatnie wszystkim kuracjuszom i turystom przebywającym w Ciechocinku, a tych jest bardzo wielu, gdyż nowe prywatne hotele i domy wypoczynkowe rosną jak grzyby po deszczu. Taką nieodpłatną atrakcją jest na przykład znana w całej Polsce fontanna „Grzybek”, usytuowana w centrum miasta, a posadowiona na solankowym odwiercie. Zawsze można spotkać przy niej licznych kuracjuszy wdychających z lubością powietrze przesiąknięte słonym pyłem wodnym. Jeszcze do niedawna, inną wielką atrakcją był wielki basen termalno-solankowy położony w pobliżu tężni, a wybudowany w latach trzydziestych. Niestety, od kilku lat jest nieczynny, gdyż spółka nie ma pieniędzy na jego remont. Z tego powodu zapadła decyzja o jego sprzedaży. Z tych samych powodów sukcesywnie sprzedawane są także inne obiekty należące do uzdrowiska, szczególnie zabytkowe, jak np. „Łazienki
W ostatecznym rozrachunku spółka jakoś wychodzi na swoje. Ma niewielki zysk, ale jest to okupione olbrzymim wysiłkiem organizacyjnym. Działalność lecznicza jest minimalnie dochodowa i oparta głównie na umowach z NFZ, ale nie byłoby tego dochodu bez ciągłego szukania nowych źródeł finansowania, m.in. pozyskiwanie kuracjuszy indywidualnych (pobyty pełnopłatne), działalność konferencyjna, zawieranie umów na leczenie osób ze skierowaniami z ZUS, Centrum Pomocy Rodzinie, organizowanie turnusów pełnopłatnych, specjalistycznych (np. dla osób odchudzających się) itp.
Produkcja soli, bardzo wartościowej, warzonej metodami sprzed 200 lat oraz leczniczych produktów pochodnych (ług i szlam) jest na granicy opłacalności i w zasadzie powinno się jej zaprzestać, ale spółka chce ją podtrzymać, bo zwiedzanie starej warzelni to wielka atrakcja dla kuracjuszy, a ponadto jej działalność jest naturalną konsekwencją istnienia słynnych w całej Europie zabytkowych tężni, które tworzą jedyny w swoim rodzaju mikroklimat leczniczy, a jednocześnie produkują stężoną solankę, właśnie na potrzeby warzelni soli. Ponieważ likwidacja tężni nie wchodzi w rachubę, bo to byłby dla Ciechocinka strzał samobójczy, wypada dalej warzyć sól. Całkowicie deficytowa jest natomiast produkcja wód mineralnych – „Krystynki” i „Ciechocinki”. Wynika to ze zbyt małej skali produkcji, a co za tym, idzie zbyt wysokich kosztów. Produkcja jest stosunkowo mała, bo nie ma pieniędzy na odpowiednią reklamę. Nie ma reklamy, nie ma dużych zamówień. Rosną koszty rozdrobnionego transportu. Koło się zamyka.
Dyrekcja uzdrowiska nie poddaje się i robi wszystko, aby pozostać na plusie. Wie jednak, że to tylko trwanie, a prawdziwe rozwiązanie problemów może przynieść tylko prywatyzacja. Tego zaś jak ognia boi się załoga. Dwa największe związki zawodowe (OPZZ i „Solidarność”) zwalczają tę ideę wszelkimi sposobami. Wiedzą bowiem, że jak niemal w każdym państwowym zakładzie, istnieje u nich przerost zatrudnienia. Przynajmniej 100 etatów spośród obecnych 600 winno być zlikwidowanych. Takiej sytuacji prywatny właściciel na pewno by nie tolerował.
A w Ciechocinku nadal jest pięknie, jak przed laty. Może nawet piękniej, bo wszędzie cieszą oko pięknie wyremontowane domy wczasowe i sanatoria. Miasto jest zadbane, a szczególnie zieleń, z której Ciechocinek słynie.
Edward Dmoszyński