Archiwum Medicusa

PES z interny? Trudny, ale do zdania

  Moim zdaniem   

 PES z interny? Trudny, ale do zdania

 

Czas przed Państwowym Egzaminem Specjalizacyjnym (PES) to dla lekarza okres intensywnej nauki. To również czas wielkich wyrzeczeń, niekiedy wyprowadzki z domu i osłabienia rodzinnych więzi. To również rozczarowani przyjaciele, pacjenci i zawiedzeni absencją w pracy ordynatorzy. Dla wielu PES to źródło przewlekłego stresu i hektolitry wypitej kawy. Niekiedy także wrzody i nadciśnienie. Jak wiele kosztuje w Polsce zdobycie tytułu specjalisty, wiedzą jedynie lekarze oraz ich najbliżsi.

15 października, punktualnie o godzinie jedenastej, 630 lekarzy otrzymało książeczki z pytaniami testowymi. Choć z powodu licznej grupy zdających, egzamin odbywał się na kilku salach, na każdej z nich, na kilka minut przed testem, pojawił się konsultant krajowy w dziedzinie chorób wewnętrznych prof. Jacek Imiela. Po krótkim i ciepłym wystąpieniu otrzymał gromkie brawa. Zdającym najbardziej spodobał się pomysł zniesienia limitu podejść do egzaminu, o co od kilku miesięcy walczył profesor. Zwłaszcza, że wśród przystępujących do egzaminu było obecnych wielu lekarzy zdających test po raz kolejny. Choć atmosfera, jaką stworzył profesor i pracownicy CEM-u była bardzo przyjazna, stresu nie dało się uniknąć. Świadczyć może o tym utrata przytomności jednego ze zdających. Na szczęście, na fachową pomoc lekarską przed przybyciem pogotowia nie trzeba było długo czekać.

Wbrew oczekiwaniom zdających, test okazał się trudniejszy od tego z sesji wiosennej. Próg 72 punktów (maks. 120), koniecznych do zaliczenia testu, udało
się osiągnąć 72% zdających (wiosną ok. 91%). Średnia ocen była dość niska, jedynie 3,2, co świadczy, że pytania dla większości zdających do najłatwiejszych nie należały.

Treść pytań oparta była na wiedzy zawartej w podręczniku „Choroby wewnętrzne” pod redakcją prof. Szczeklika oraz uaktualnionym o najnowsze wytyczne kompendium. Kto dobrze przyswoił biblię internisty, zagwarantował sobie egzaminacyjny sukces. Pytania były różne, od banalnie łatwych do bardzo trudnych. Jak obiecywał prof. Imiela (i słowa dotrzymał) pytania dotyczyły w większości zagadnień klinicznych, przydatnych w codziennej praktyce lekarza internisty. Największą trudność większości zdających sprawiły zadania, w których można było wskazać kilka prawidłowych odpowiedzi.

Czy test, jak twierdzą niektórzy, był za trudny? Zależy… Według mnie, był dosyć trudny, ale do zdania. Mam jednak kilka zastrzeżeń do jego organizacji. Na niektórych salach w ławkach sadzano parami, na innych pojedynczo. Wielu zdających skarżyło się na nieuczciwość swoich kolegów. Niektórzy, pomimo zaleceń komisji, otwierali książeczki testowe przed rozpoczęciem testu. Przeszkadzały również próby komunikacji pomiędzy niektórymi uczestnikami testu, które mocno dekoncentrowały innych zdających. Być może, komisja egzaminacyjna była zbyt pobłażliwa, co, niestety, odbiło się na wynikach osób rozwiązujących test samodzielne. Również czas egzaminu w opinii większości zdających był zbyt krótki. 130 minut na 120 pytań (niektóre
to opisy przypadków klinicznych) to odrobinę za mało. Zwłaszcza, że egzamin testowy to nie wyścig z czasem.

Wyniki egzaminów z różnych specjalizacji są jak zwykle zróżnicowane. Egzamin z psychiatrii wypadł w jesiennej sesji nadzwyczaj dobrze. Trochę gorzej było już z kardiologią i ginekologią – wyniki zbliżone do interny. Niektórzy uważają, że wzorem anestezjologii należałoby wprowadzić egzamin europejski. Podczas ostatniej sesji na 104 zdające osoby jedynie dwóch lekarzy otrzymało oceny niedostateczne.

Skąd tak ogromne różnice w zdawalności polskich i europejskich egzaminów? Czy test był łatwy, bo na świecie brakuje anestezjologów? A może poziom wiedzy polskich lekarzy jest bardzo wysoki, czego, niestety, nie widać w przypadku lekarzy innych specjalizacji, zdających egzaminy przygotowywane w kraju. A może należy ujednolicić zasady zdawania egzaminów i dla każdej specjalizacji stworzyć kilkutysięczne banki pytań?

Test również nie może być za łatwy. Jak powiedział prof. Imiela, pytania mógł ułożyć tak, aby egzamin zdali wszyscy. Ale po co wtedy egzamin? Profesor ma rację, wiedzę musimy jakoś weryfikować. Najbardziej żal tych, którzy wiele miesięcy przed testem rozpoczęli naukę. Przed nimi kolejna próba i kolejne miesiące przymusowej lektury.

Wierzę, że wielu lekarzy potrafi dobrze leczyć, pomimo że nie zdali testu. Inni leczą dobrze, choć otrzymali „jedynie” oceny dostateczne. Zresztą, wszyscy na co dzień widzimy ich w pracy.

Niestety, testy trzeba umieć rozwiązywać, a tę umiejętność trzeba ćwiczyć. Tym, którzy mają egzamin przed sobą, gorąco polecam dodatkową lekturę i testy z „Medycyny Praktycznej” oraz „Medycyny po Dyplomie”. Kiedy rozpocząć naukę? Cóż, najlepiej tuż po rozpoczęciu specjalizacji, a bardzo intensywnie co najmniej kilka miesięcy przed egzaminem. Aha… i nie wierzcie w bajki, że nauka rozpoczęta na dwa miesiące przed PES zapewni wam egzaminacyjny sukces. Kilku tysięcy stron nie wystarczy przecież tylko przeczytać, trzeba je także zapamiętać. A przecież po teście pozostaje jeszcze egzamin praktyczny i ustny, które również wymagają dobrego przygotowania.

Powodzenia podczas kolejnego PES!

Marek Derkacz
marekderkacz@interia.pl