Moja Pani… doktor
Moja Pani… doktor
Kruczoczarna kotka Moni (zwana też Mimi, a czasem też Maxi) łączy wszystkie cechy idealnego kota. Jest piękna, łagodna, lubi wylegiwać się na kolanach i głośno mruczeć, nie ma kocich fumów ani humorów, co nie znaczy, że jest całkowicie pozbawiona wad. W zasadzie ma tylko jedną – uwielbia przegryzać przewody i kabelki. „Zaliczyła” już kabelek od ładowarki, od depilatora i od domofonu. Wydłubała też, sobie znanym sposobem, klawisz „Enter” z klawiatury komputera. – Po prostu uwielbia elektronikę – śmieje się właścicielka tej uroczej kotki ,doktor Dorota Sewera, która jest lekarzem rodzinnym z poradni „Specjalistyka Czechów” przy ul. Kompozytorów Polskich. Mimi opiekuje się od 12 lat.
– Całe życie w moim rodzinnym domu w Sandomierzu były koty, mogę wręcz powiedzieć, że wychowałam się wśród zwierzaków. Stąd, kiedy już po studiach zamieszkałam w Lublinie, bez większego wahania zgodziłam się przyjąć małą koteczkę, którą sprezentowała mi jedna z koleżanek lekarek. Nie miałam wtedy pojęcia, że wkrótce po tym Moni wypadnie z okna na drugim piętrze i przepadnie aż na dwa miesiące!
Kotkę szukali sąsiedzi i znajomi, wywieszono ogłoszenia o zaginięciu małej, czarnej kotki… Bezskutecznie. – Straciłam już nadzieję na jej odnalezienie, kiedy nagle okazało się, że ktoś z lokatorów odnalazł ją w piwnicy. Odchuchałam, odkarmiłam i więcej takich przygód Moni już mi nie zafundowała.
Kotka jest bardzo przywiązana do swej pani, źle znosi rozstania. – Ale równie mocno nie znosi podróżowania, więc kiedy muszę wyjechać na dłużej, zapewniam jej zastępczych opiekunów – zaprzyjaźnione córki koleżanki – mówi doktor Sewera, która bardzo żałuje, że nie zdecydowała się wcześniej na jeszcze jednego kota.
Anna Augustowska