Archiwum Medicusa

Wybrałem ten zawód, by być potrzebnym

Wybrałem ten zawód, by być potrzebnym

 

 „Co w medycynie jest najważniejsze?” Na to pytanie, zadane przez Annę Mateję, autorkę niezwykłej książki pt. „Cud w medycynie. Na granicy życia i śmierci. Opowieści lekarzy”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego, psychiatra prof. Bogdan De Barbaro odpowiada: – Cierpienie. – Myślałam, że cud, czy, skromniej mówiąc, fenomen uzdrawiania – dopytuje autorka. – O cudach porozmawiamy za chwilę, zacznijmy od cierpienia, które medycyna powinna stawiać na pierwszym miejscu – odpowiada lekarz.

 

Jak to jest być lekarzem

 

Zapewne podobnie myśli też wybitny kardiochirurg prof. Andrzej Bochenek, który o każdej porze dnia i nocy jest do dyspozycji swoich pacjentów: – Mój numer ma chyba z pięć tysięcy osób. Tak jest lepiej – nawet jeśli pacjenci z niego nie korzystają, znając go, na pewno czują się bezpieczniej. W końcu wybrałem ten zawód, by być potrzebnym. Nie zdarzyło mi się zresztą, by ktoś zadzwonił bez powodu – pisze prof. Bochenek.

O swoim bardzo osobistym pojmowaniu roli lekarza, o zadziwieniach nad ludzkimi możliwościami w walce o życie, o zmaganiu się z ludzkim cierpieniem, o wielkich sukcesach, ale i porażkach opowiadają w tej książce najwybitniejsi lekarze, specjaliści różnych dziedzin medycyny. W sumie 14 osób: nieżyjący dr Marek Edelman i prof. Zbigniew Religia; a także lekarze praktykujący: prof. Maria Siemionow, prof. Bogdan De Barbaro, prof. Andrzej Bochenek, prof. Jan Lubiński, prof. Cezary Szczylik, prof. Wiesław Jędrzejczak, prof. Tomasz Trojanowski, prof. Jacek Zaremba, prof. Bolesław Rutkowski, prof. Janusz Skalski, prof. Jacek Imiela, i dr Mieczysław Wasielica. Każda z tych osób snuje swoją opowieść niezwykle szczerze, opisując nie tylko cuda ozdrowienia, jakich była świadkiem, ale też pokazując swoją „medyczną kuchnię”.

 

Nie odbierać nadziei

 

„Podczas operacji nie odpoczywałem, nie jadłem, nawet do toalety nie musiałem chodzić, bo, o dziwo, stres wywołany intensywną pracą, ciągłym napięciem uwagi i świadomością walki o życie pacjenta prawdopodobnie ograniczył filtrację nerkową” – wspomina trwającą 23 godziny operację prof. Tomasz Trojanowski, który taki „maraton” zaliczył, ratując młodego mężczyznę z naczyniakiem tętniczo-żylnym, który zakrwawił mu podczas treningu kulturystycznego. Swoją opowieść profesor zaczyna tak: „Lekarz musi być cierpliwy, naprawdę” i wspomina przyjaciela, neurochirurga z Berlina, który lubi mówić, że w medycynie, jak w miłości, nie powinno się używać słów „zawsze” i „nigdy”, bo zdarzają się takie sytuacje, kiedy nie udaje się wyjaśnić przebiegu choroby. Jak choćby u księdza, któremu profesor Trojanowski usunął glejopochodnego guza nowotworowego, dając pacjentowi najwyżej rok życia. Tymczasem ksiądz żyje już 8 lat, jeździ rowerem, a ostatnio nawet autem. „Biologia człowieka wciąż jest tajemnicą […] Wciąż więc nieodzowne są w lekarskiej profesji pokora wobec sił natury, ale i chęć podejmowania wyzwań, czym w neurochirurgii jest stawianie czoła przypadkom uważanym za nieoperacyjne bądź nieuleczalne”.

Lekarze często podkreślają, że nie wolno chorym odbierać nadziei, ale okazuje się, że nadziei nie może zabraknąć także lekarzowi. Co by się wtedy stało z młodziutką pacjentką dr. Edelamana, którą w latach pięćdziesiątych przywieziono do szpitala z obrzękiem płuc?

„Mój szef – wspomina Edelman – od razu ją zdiagnozował: Ma stenozę mitralną, zastawka jest zarośnięta i krew nie może przechodzić. Dziewczyna musi zginąć”. Jednak dr Edelman wiedział, że stenozy mitralne i to w stanie ostrym można już było operować i że jest kardiochirurg, prof. Jan Moll z Poznania, który to może zrobić. „Zadzwoniłem do niego. To był odważny, inteligentny człowiek, chirurg pełną gębą. Wsiadł w helikopter i za dwie godziny był w Łodzi, po czym przeprowadził pierwszą w Polsce operację stenozy mitralnej w stanie ostrym. Dziewczyna wyszła ze szpitala zdrowa.”

Albo z pacjentem hematologa prof. Jędrzejczaka, któremu wbrew jego woli (pacjent się dusił) profesor (wówczas młody lekarz) wykonał bronchoskopię? „Założyłem choremu chwyt, a prof. Czarnecki na siłę przepchnął bronchoskop przez zwężenie tchawicy wywołane rozrastającym się guzem. I… pufff. Człowiek zrobił się różowy, zaczął oddychać […]. Nie jestem pewien, czy dzisiaj umiałbym się na to zdecydować” – wyznaje jednak profesor.

A historia pewnego pacjenta, do którego prof. Bolesław Rutkowski wydzwaniał niemal na każdym dyżurze i przekonywał go, by zgodził się na przeszczep nerki? „To był młody chłopak, student Politechniki Gdańskiej. Transplantacja wydawała się najlepszym wyjściem: koniec z męczącymi dializami […]. On jednak uporczywie odmawiał […]. Trudno. Przychodziłem do pracy, telefonowałem i kolejny raz krzyczałem (pacjent był przygłuchy): – Całe życie przed panem! Nie ma się czego bać!” Wreszcie się udało, pacjent żył z przeszczepioną nerką 25 lat, bo dopiero po tylu latach organizm ją odrzucił. Jednak profesor namówił chorego do kolejnego przeszczepu – i pacjent żyje od ponad 10 lat z kolejną przeszczepioną nerką.

Nie sposób przytoczyć tu wszystkich 14 lekarskich opowieści – a gwarantuję, że wszystkie czyta się jednym tchem, wszystkie tworzą fascynującą historię o ludziach „leczonych i leczących”. Pięknie o tej relacji pisze prof. Maria Siemionow, która w 2008 roku dokonała czwartej na świecie i pierwszej w USA udanej operacji przeszczepu 80% twarzy. „Lekarska pomoc niesiona drugiemu człowiekowi to wbrew pozorom sprawa bardzo prosta […]. Jest człowiek, który nie jest zdrowy i wymaga pomocy. I jest lekarz, który niezależnie od tego, iloma tysiącami pacjentów już się zajmował, każdego konkretnego powinien traktować tak, jakby był tym pierwszym”.

Anna Augustowska