Archiwum Medicusa

Felczeryzacja medycyny

Felczeryzacja medycyny

 

 Wśród 12 projektów ustaw z szumnie zapowiadanego pakietu zdrowotnego znalazł się m.in. projekt nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty. Najważniejszymi jego założeniami stały się m.in.: skrócenie czasu niezbędnego do uzyskania dyplomu specjalisty oraz szybsze uzyskanie samodzielności zawodowej przez lekarzy. Za najistotniejsze przewidywane zmiany zawarte w projekcie, obok likwidacji LEP-u, uznano zniesienie stażu podyplomowego, zmiany w programie studiów i rozszerzenie definicji wykonywania zawodu lekarza – o kierowanie zakładem opieki zdrowotnej.

Czytając przedstawiony przez ministerstwo zdrowia projekt ustawy, łatwo można odnieść wrażenie, że wdrożenie go w życie będzie wiązało się z obniżeniem poziomu kształcenia lekarzy w Polsce. Niektórzy przedstawiciele samorządu lekarskiego, komentując zmiany zawarte w projekcie, otwarcie używają nawet terminu „felczeryzacja medycyny”.

Według propozycji zawartych w projekcie, studenci mieliby obowiązek złożenia najważniejszych egzaminów końcowych na V roku studiów dla kierunku lekarskiego i IV roku dla lekarsko-dentystycznego. Dotychczasowy staż miałby zostać zastąpiony wprowadzeniem praktyki zawodowej na VI roku dla lekarzy i V roku dla lekarzy dentystów. Według nowych założeń, opiekunem „praktykującego” nie musiałby być, tak jak dotychczas na stażu, lekarz specjalista, mógłby nim zostać również lekarz bez specjalizacji, posiadający jedynie 3-letni staż zawodowy. Zmiany te oznaczają nie tylko spadek jakości kształcenia, ale również konieczność przeniesienia programu dotychczas realizowanego na ostatnim roku studiów na wcześniejsze lata nauki. Biorąc pod uwagę i tak do granic możliwości napięty program studiów lekarskich, jest to bez spadku jakości kształcenia po prostu niewykonalne.

W praktyce, proponowane zmiany oznaczają ni mniej, ni więcej tylko skrócenie kształcenia przyszłych lekarzy o rok. Co więcej, do tej pory nie został przygotowany nowy program studiów, a zmiany, jak beztrosko mówią osoby za nie współodpowiedzialne, zostały jedynie „lekko naszkicowane”. Kolejny przykład na typową polską prowizorkę…

Dlaczego działania dotyczące szkolenia lekarzy podejmowane są wbrew opinii najważniejszych środowisk medycznych? Czy likwidacja stażu przyniesie jakieś korzyści? Wprowadzenie noweli z pewnością korzystnie wpłynie na stan państwowej kasy. Według ministerialnych wyliczeń, likwidacja stażu spowoduje zmniejszenie wydatków budżetowych o ok. 162,7 mln zł rocznie. Niestety, stracą na niej pacjenci i lekarze. Ci pierwsi, bo będą zajmowali się nimi gorzej wyszkoleni medycy. Drudzy dlatego, że w razie popełnienia medycznego błędu na wstępie zawodowej kariery zostaną wystawieni na prokuratorski ostrzał. Młodzi lekarze stracą również okazję dokładnego poznania specyfiki oddziałów, na których dzisiejsi stażyści uczą się medycyny, a przez to dużo trudniejsze dla nich będzie dokonanie właściwego wyboru specjalizacji.

Staż podyplomowy funkcjonuje w większości krajów świata. W Europie i USA wejście w prawdziwą medycynę i rozpoczęcie specjalizacji poprzedzone jest trwającym od roku do dwóch lat okresem szkolenia. W Polsce, jeszcze kilka lat temu, na lekarzach spoczywał obowiązek odbycia 18-miesięcznego stażu, kilka dekad wstecz lekarze musieli odbyć aż dwuletnie szkolenie.

Współczesna medycyna jest dużo bardziej rozbudowana niż ta sprzed dwudziestu czy trzydziestu lat. Tak więc, czy dobrą receptą na niedobór specjalistów i budżetową dziurę będzie likwidacja tego, co potrzebne, w dodatku kosztem zdrowia i życia pacjentów? Czy pieniądze zaoszczędzone dzięki temu przez budżet państwa zrekompensują straty poniesione przez chorych? Przedstawiciele izb lekarskich od dawna apelują, że staż nie powinien być likwidowany. Wymaga jedynie gruntownej i przemyślanej reformy. Wszyscy zgadzają się z tym, że stażysta powinien uczyć się praktycznej medycyny, a nie wyłącznie zajmować się pracą biurową. O to właśnie trzeba walczyć! Problemem jest to, że w Polsce głos środowiska lekarskiego, szczególnie przy tworzeniu prawa rzadko kiedy brany jest pod uwagę. Widać to w projekcie zmiany ustawy, gdzie wpływ samorządu lekarskiego na szkolenie lekarzy jest zupełnie zmarginalizowany. Według byłego prezesa NIL Konstantego Radziwiłła: „Ten projekt to przejaw zupełnego lekceważenia dotychczasowych stanowisk samorządu lekarskiego (w szczególności Uchwały Nr 5/09/V NRL z dnia 13.02.2009 r. w sprawie przyjęcia projektu ustawy o zmianie ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty w części dotyczącej doskonalenia zawodowego, Stanowiska Nr 6/08/V NRL z 4.08.2008 r. w sprawie zapowiedzi zniesienia staży podyplomowych lekarza i lekarz dentysty, Stanowiska Nr 10/07/V NRL z dnia 22.06.2007 r. w sprawie ustawicznego rozwoju zawodowego lekarzy i lekarzy dentystów).

Kolejną kontrowersyjną zmianą w ustawie jest rozszerzenie definicji wykonywania zawodu lekarza „o kierowanie zakładem opieki zdrowotnej lub zatrudnienie w podmiotach zobowiązanych do finansowania świadczeń opieki zdrowotnej ze środków publicznych lub urzędach te podmioty obsługujących”. Czy rzeczywiście wykonywane w związku z tym czynności mają cokolwiek wspólnego z wykonywaniem zawodu lekarza, czyli leczeniem ludzi? Bądźmy uczciwi. Na pierwszy rzut oka wyraźnie widać, że nowela pisana była pod określone osoby, a ci, którzy ją tworzyli, zupełnie zapomnieli o interesie pacjentów. Aż strach pomyśleć, że w przyszłości może pojawić się propozycja, by menedżerom szpitali, niebędącym lekarzami, przyznawać automatycznie tytuł zawodowy lekarza, bo im się to z racji wykonywanego zajęcia należy. Czy lekarz, który przez 10 lat lub dłużej kierował wyłącznie zakładem opieki zdrowotnej, może bezboleśnie (dla swoich pacjentów, ale również i dla siebie) i bez odpowiedniego wielomiesięcznego szkolenia powrócić do leczenia ludzi? Czy nie będzie on stanowił zagrożenia dla zdrowia i życia chorych? Niewykonywanie zawodu przez lata nawet z najwybitniejszego lekarza uczyni medycznego dyletanta. Medycyna według definicji to nie jazda na rowerze, której się podobno nie zapomina, ale nauka oparta na doświadczeniu, obejmująca całość wiedzy o zdrowiu i chorobach człowieka, a także o sposobach im zapobiegania oraz leczenia! Naczelna Rada Lekarska już dawno wyrażała sprzeciw wobec tego zapisu, który według jej przedstawicieli został stworzony „pod” lekarzy-polityków i ich kolegów, którzy rozminęli się z prawdziwym medycznym powołaniem. Tworzenie prawa szkodliwego społecznie jedynie w interesie wąskiej grupy zainteresowanych jest w normalnych krajach niedopuszczalne!

Już teraz wielu praktykujących w Polsce lekarzy zadaje sobie pytanie: Kto w Polsce dopuścił, by za tak ważnymi decyzjami stały osoby, delikatnie rzecz ujmując, nie do końca kompetentne. Przecież projekt ustawy w takiej formie, w jakiej został przedstawiony, w żadnym normalnie funkcjonującym kraju nie miałby szansy na wejście w życie. Niektórzy z nas mieli niedawno (nie)szczęście zapoznać się z opinią jednego z członków sejmowej Komisji Zdrowia na temat zmian zawartych w projekcie komentowanej ustawy. Na pytanie, czy nie sądzi, że skrócenie czasu edukacji lekarzy stanowi krok w złym kierunku, odpowiedział: „Proces kształcenia lekarzy jest u nas zbyt długi. W Wielkiej Brytanii lekarz jest przygotowany do pracy po sześciu latach nauki, w Polsce zawodu trzeba uczyć się nawet dziesięć lat.” Cóż, wygląda na to, że Brytyjczycy chyba sami nie wiedzą, co robią, ściągając do siebie młodych lekarzy z Polski dopiero po stażu. Pewne wypowiedzi polityków przestają jednak dziwić, gdy uświadomimy sobie, że ponad połowa członków sejmowej Komisji Zdrowia to ludzie mający z medycyną niewiele wspólnego. Bo czy przedsiębiorca, socjolog, politolog, inżynier elektroenergetyk czy rolnik powinni zabierać głos w tym temacie, nie mówiąc już o decydowaniu, jak szkolić lekarzy w Polsce?!

Jaka przyszłość nas czeka? Choć czarne chmury nad ochroną zdrowia w Polsce są coraz gęstsze, to pozostaje nam wierzyć, że rozsądek zwycięży, a lekarze w Polsce nigdy przez europejskich kolegów nie będą pogardliwie nazywani felczerami. Niestety, są wśród polityków ludzie, którzy są zdania, że wykształcenie nie piwo, nie musi być pełne. Miejmy nadzieję, że to nie oni podejmą ostateczną decyzję co do kształtu ochrony zdrowia w Polsce.

Marek Derkacz
marekderkacz@interia.pl