Archiwum Medicusa

Mały pacjent – wielka sprawa

     Ocalić od zapomnienia…     

Mały pacjent – wielka sprawa

 

„Wspomnienie jest formą spotkania” – tak powiadał nie bez racji libański pisarz i filozof Khalil Gibran. Wspominamy dziś Profesora Witolda Klepackiego. Minęło 50 lat od Jego odejścia i tylko nieliczni spośród nas mieli szczęście i przywilej pracować z Nim i uczyć się od Niego. Ja tego szczęścia nie miałem. Gdy przed 46 laty znalazłem się w klinice pediatrycznej przy ulicy Staszica, inni rządzili już tam szefowie. Otoczyły mnie stłoczone w ciasnych salach i korytarzach dzieci, i lekarze – uczniowie Profesora. Ciasnota ta, choć dokuczliwa, rodziła wzajemną życzliwość i zrozumienie, generowała sympatię i przyjaźń. Jestem przekonany, iż było to w olbrzymiej mierze efektem sui generis kultu zmarłego Profesora, który pozostał w pamięci swych uczniów (głównie uczennic) wzorem i symbolem pediatry i człowieka. Jako młody, nieopierzony asystent słuchałem wspomnień starszych i uczyłem się pediatrii takiej, jaką rozumiał i uprawiał Profesor Klepacki. Dowiadywałem się, co znaczy rzetelne, skrupulatne badanie, rozumna diagnostyka różnicowa i racjonalna terapia. Znaczenia tego nie zacierały napływające nieustannie do kliniki nowości techniczne i farmakologiczne.

Wielu miałem nauczycieli – byli to profesorowie, docenci, adiunkci i asystenci. Każdemu z nich coś zawdzięczam. Profesor Klepacki nauczał mnie „zza grobu” i nauczył wiele… To, co z tej nauki najbardziej sobie cenię, to szacunek dla „małego człowieka” i wynikający zeń sposób postępowania.

Powiadał Profesor, jak słyszałem, „mały pacjent – wielka sprawa”. Zapewne i ja, niegdysiejszy Jego pacjent, byłem wówczas sprawą wielką. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale pamiętam, że lubiłem „mojego doktora”.

Profesor Klepacki z pewnością znał, doskonale rozumiał i cenił słowa Janusza Korczaka: Poetą jest człowiek który się bardzo weseli i bardzo martwi, łatwo się gniewa i mocno kocha. Wzrusza się i współczuje – i takie są dzieci!. A filozofem jest człowiek, który bardzo się zastanawia i koniecznie chce wiedzieć, jak wszystko jest naprawdę – i znów – takie są dzieci!.

Profesor rozumiał małego poetę i zarazem filozofa, umiał dzielić jego wzruszenia i radości, ciepłym słowem i gestem łagodzić troski i ból, leczyć nie tylko zastrzykiem, syropem i tabletką… Poświęcił dzieciom swoją wielką wiedzę, czas i zdrowie. Dlatego i ja pragnę teraz poświęcić dzieciom dalsze rozważania, sądząc, iż zyskałoby to Jego aprobatę. Nazwałem niegdyś dzieci elementem naszego życia nie tylko dlatego, że są one jego częścią, ale także dlatego, iż słowo „elementum” znaczyło dla Rzymian również – „początek” a nawet – „żywioł”. Czyż dzieciństwo nie jest początkiem życia, a przychodzące na świat dziecko nie jest żywiołem zdolnym to życie zmienić?

Dziecko jest elementem naszych myśli, marzeń i obaw nawet wówczas, gdy jeszcze nie połączyły się gamety, gdy rośnie dopiero w łonie matki i gdy wreszcie rodzi się i zamieszkuje z nami. Myślą o nim rodzice, dziadkowie, rodzeństwo, myślą lekarze. Powinno myśleć całe społeczeństwo, rząd, parlament i wszelakie partie. Lecz same myśli nie wystarczą – konieczne są czyny rozumne i skuteczne, bez których prawidłowy rozwój uzależnionej od świata dorosłych małej istoty nie jest możliwy. Rozwojem rządzą czynniki genetyczne i środowiskowe. Te pierwsze wymykają się jeszcze spod naszej kontroli, te drugie natomiast, kontroli tej, choćby w pewnej mierze, podlegać powinny. Znamieniem naszych czasów jest przewaga niszczenia środowiska nad jego poprawą, a odpowiedzialni są za to dorośli przedstawiciele gatunku homo sapiens.

Pomińmy, choćby ze względów czasowych, kwestię modulujących środowisko czynników chemicznych, fizycznych i biologicznych. Pomyślmy o jakże istotnym wpływie środowiskowych czynników społecznych, działających w rodzinie, domu, szkole, na ulicy i podwórku, na koloniach i obozach wakacyjnych, w kinie, telewizji, Internecie. Oprócz wpływów dobrych i pożądanych działają w otaczającym dziecko świecie ludzi czynniki zagrażające jego zdrowiu i rozwojowi, a ich siła i ilość rośnie.

Nie ma chyba tygodnia, by na oddziale pediatrycznym nie zjawiło się dziecko ze wstępnym rozpoznaniem „zatrucie przypadkowe”. Właściwa diagnoza winna brzmieć: „zatrucie spowodowane zaniedbaniem”. W klasyfikacji chorób rozpoznania takiego nie ma. Coraz częściej spotykamy „nastolatków” i „nastolatki” upojonych alkoholem, odurzonych narkotykami, a ostatnio tzw. dopalaczami, których sprzedaż nie we wszystkich opiniach jest naganna i karygodna… To gorzka prawda, a genezy jej szukać trzeba w świecie dorosłych, których dziecko naśladuje i którym chce dorównać, a jest bystrym i uzdolnionym obserwatorem toczących się wokół niego i na ekranie brutalnych akcji. Wiele dzieci wychowuje się i dojrzewa w otoczeniu zapewniającym komfort dzieciństwa i młodości. Nierzadko jednak (a może coraz częściej?) bywa tak, że najbliższe ludzkie grono działa wbrew dobru dziecka poprzez zaniedbanie, niezrozumienie, nietolerancję, a w przypadkach skrajnych – w atmosferze przemocy.

Idolem małego współczesnego Polaka przestaje być Skrzetuski, Kmicic i Wołodyjowski, czy też szlachetny wódz Apaczów Winnetou. Staje się nim gwiazda estrady, filmowy karateka lub snajper, a na co dzień bywa nim wygolony przywódca gangu, świecący przykładem w zacienionej ulicy i przekonany nie bez racji o własnej bezkarności… Czy tak było dawniej, gdy żył, leczył i nauczał Profesor Witold Klepacki? Być może, lecz działo się to gdzieś na marginesie. Wątpię, by wśród Jego pacjentów istotne miejsce miało dziecko maltretowane. Z pewnością rzadziej niż my dzisiaj rozpoznawał i leczył choroby cywilizacyjne i czynnościowe. Inne rozpoznawał choroby i inaczej je leczył , bo nie rozporządzał dzisiejszą techniką i dzisiejszym asortymentem leków. Dysponował natomiast sercem, współczuciem i empatią, które nigdy nie powinny tracić znaczenia leczniczego. Posiadał wielki dar obserwacji i umiejętność takiego badania, iż nawet drobny szczegół stawał się diagnostycznym kluczem.

Gdyby cudownym jakimś sposobem znalazł się dzisiaj w świecie swej ukochanej medycyny, skłoniłby głowę przed ogromem wiedzy i umiejętności swoich następców, nie skąpiłby słów uznania i pochwały, wplątując w nie jednak nutę współczucia, bo oto ujrzałby swego sukcesora zliczającego przedziwne różne punkty i wyceniającego monetarnie lekarskie poczynania dla dobra lekoopornego zarazka biurokracji. Podziwiając postępy farmakoterapii, wygłosiłby z pewnością gromkie „veto” przeciwko bezmyślnej reklamie niektórych leków i ich dostępności w kioskach, sklepach i stacjach benzynowych. Jego pacjenci sprzed lat nie znali słowa „telewizor” i „komputer”, i więcej spędzali czasu na świeżym, ubogim w spaliny powietrzu, nie jedli popijanych pepsi-colą chipsów i frytek, i chorowali rzadziej, a z pewnością – inaczej.

Starszy o kilka lat od Profesora Klepackiego luminarz szwajcarskiej i światowej pediatrii – Guido Fanconi – napisał w swej godnej lektury książce „Die Wandel der Medizin”: Pediatra – to adwokat dziecka nie tylko w zakresie prewencji i leczenia jego chorób, lecz w każdym aspekcie jego życia i rozwoju, wzrostu i dojrzewania fizycznego i psychicznego, umysłowego i socjalnego, a celem działania pediatry jest doprowadzenie dziecka do etapu pełnowartościowej dorosłości. Takim właśnie adwokatem był Profesor Witold Klepacki, rozumiejący małego pacjenta, nawiązujący z nim konieczny i życzliwy dialog nawet wtedy, gdy interlokutor mówić jeszcze nie umiał. A rozmowa z dzieckiem jest konieczna, lecz bynajmniej nie łatwa. Wspaniały, kochający dzieci pisarz, Kornel Makuszyński tak mówił słowami słonecznego promienia: Jeślibyś umiał pisać tak, by cię każde dziecko zrozumiało, byłbyś wielki. Starajmy się być wielcy, mówiąc do dzieci!

Zmieniają się czasy i zmieniają się ludzie, zmienia się medycyna i sama pediatria. Dziecko pozostaje jednak dzieckiem, a jego adwokat – pediatra zachować powinien w pamięci swoich wielkich poprzedników i ich naukę, gdyż, jak to pięknie napisała Wisława Szymborska: Umarłych wieczność dotąd trwa // Dokąd pamięcią się im płaci.

Andrzej Papierkowski

  

Profesorowi Witoldowi Klepackiemu poświęcone było spotkanie lekarzy emerytów w ostatni czwartek października br. Profesora wspominały także Jego uczennice: Sylwia Grzycka, Krystyna Kędziorowa, Irena Modzelewska, Hanna Uszyńska.